U Kucharzy i w Metamorfozie – tradycyjnie ale inaczej

Jak powinien wyglądać klasyczny talerz w tradycyjnej restauracji i czym aranżacja klasyczna różni się od autorskiej? Czy produkty tradycyjne sprawdzą się w nowoczesnych aranżacjach kreatywnych? Czy polskiej kuchni pomoże europejski system znakowania produktów tradycyjnych?

Podczas moich ostatnich wykładów dla studentów Wyższej Szkoły Turystyki i Hotelarstwa w Gdańsku, który ilustrowała prezentacja z przykładami dań z restauracji z różnych zakątków świata, zauważyłem, że klasycznie podane dania polskiej kuchni wzbudzają w studentach zdziwienie. Niektórzy uznali je biedne, inni za skromne, a jeszcze inni po prostu za dziwne, choć były to najlepsze przykłady polskiej kuchni.

Klasycznie skomponowane talerze (U Kucharzy i Gromada)

Jeśli spojrzeć na przykłady współczesnych aranżacji talerzy w nowoczesnych autorskich restauracjach, rzeczywiście można zauważyć, że talerz tradycyjny jest mocno niedzisiejszy, choć zupełnie taki, jak klasyczny talerz w tradycyjnych restauracjach Paryża, skąd poniekąd polska kuchnia międzywojenna czerpała otwartymi garściami.

Wiodące restauracje w kraju stawiają bowiem na autorski styl prezentacji potraw, który ma zachwycić gości kreatywnością i niepowtarzalnością kuchni. Dlatego kucharze komponują dziś na talerzach obrazki, których filigranową strukturę często aż żal naruszać.

To dobrze, bo to obecnie trend ogólnoświatowy. W modzie są dziś restauracje, w których nie tylko karmi się ciało, ale i zmysły, w szczególności zmysł estetyki. Znane restauracje z większych ośrodków miejskich wcale nie odbiegają już od światowej czołówki, czego dowodem jest choćby pierwsza gwiazdka Michelin, która zabłysła nad polskim wzorcem kuchni autorskiej, Atelier Amaro.

Talerze aranżacja autorska

O ile jednak segment restauracji autorskich rozwija się u nas w imponującym tempie, o tyle prawie zupełnie nie mamy restauracji tradycyjnych, czyli takich, o których wspominałem w poprzednim odcinku. Powód jest prozaiczny i sprowadza się do zakłócenia polskiego gastronomicznego kontinuum.

Tradycyjna polska sztuka restauratorstwa zaczęła się rozwijać na naszych ziemiach jeszcze w czasie zaborów, w okresie międzywojennym osiągając pozazdroszczenia godne nawet dziś poziomy. To właśnie w słynnych polskich restauracjach i kawiarniach tamtych czasów spotykały się międzywojenne elity polskiego świata polityki, kultury i sztuki. Nazwy najsłynniejszych z nich, jak choćby warszawska Oaza, krakowski Hawełka czy lwowski Atlas, do dziś budzą respekt u znawców historii restauratorstwa.  Także restauracje na Batorym i Piłsudskim, naszych transatlantykach, słynęły w świecie jakością kuchni i obsługi.

Ciastko z bażanta w Pałacu Kościeszy

To, co udało się ocalić po drugiej wojnie, wniwecz obrócili członkowie komitetów centralnych, uczestnicy plenów i naczelnicy miast. Nowa powojenna rzeczywistość zaserwowała Polakom gastronomię systemu nakazowo-rozdzielczego, którego ukoronowaniem były systemy kategoryzacji barów mlecznych oraz ustalane centralnie gramatury.

Zła aranżacja dania

Tradycyjny polski talerz bladł z dekady na dekadę, aż zbrzydł wszystkim do tego stopnia, że po euforii zachwytu wolnością, w latach 90. masowo ulubiliśmy sobie rachityczne próby nadawania gramaturom światowego blichtru. Oklejone kiepskim serem kotlety „szwajcarskie” i wszędobylskie sałatki z kapusty pekińskiej, najczęściej wytwarzane przez zupełnie nowych w branży cwaniaków, wychodziły im jednak na tyle ohydne, że ostatecznie zepchnęły polską kuchnię w otchłań. Potrzeba było dwóch dekad, abyśmy w ogóle zechcieli ponownie zainteresować się tradycją. Jej odczarowywanie najlepiej wychodzi dziś obytym w świecie kucharzom kreatywnym, a skoro tak, to trudno się dziwić, że najlepsze przykłady polskiej tradycji kulinarnej znajdziemy dziś w zupełnie nowoczesnych odsłonach autorskich restauracji.

Stół z produktami tradycyjnymi

Przykładem może być choćby gdańska Metamorfoza, o której pisałem już przy okazji realizowanego tam projektu promocyjnego Gdańsk ProNature, a do której zaproszono w minionym tygodniu dziennikarzy i blogerów kulinarnych, aby przedstawić im założenia kampanii informacyjnej akcji „Trzy znaki smaku”. Jej celem jest promocja europejskiego systemu ochrony produktów regionalnych i tradycyjnych. W Polsce jest już 36 produktów objętych tym systemem, a wyróżniają je charakterystyczne niebiesko-żółte i czerwono-żółte znaki jakości ChNP (Chroniona Nazwa Pochodzenia), ChOG (Chronione Oznaczenie Geograficzne) i GTS (Gwarantowana Tradycyjna Specjalność). Kilka takich produktów mieliśmy okazję spróbować w wersji nieprzetworzonej i przetworzonej – w autorskich daniach przygotowanych przez szefa kuchni Metamorfozy, Łukasza Toczka.

Talerze aranżacja autorska

Tak oto szparagi podano z pudrem z kabanosów (GTS) i ledwie ściętym jajkiem od zielononóżki. Gotowaną w niskiej temperaturze sieję skropiono musem z truskawki kaszubskiej (ChOG). Policzkowi wołowemu towarzyszył mus z fasoli wrzawskiej (ChNP) a lody z trójniaka (GTS) ułożono na piasku z czekolady. Większość z tych propozycji to całkiem smaczne kreacje z polską tradycją w tle, choć podane w sposób zupełnie od tradycyjnego inny.

U Kucharzy w Sopocie danie podane klasycznie

Gdy ze współczesnymi prezentacjami dań nowoczesnych polskich restauracji zestawimy talerz od sopockich Kucharzy czy z toruńskiej Gromady, restauracji tradycyjnych, o których wspomniałem w poprzednim odcinku, łatwiej zrozumieć zdziwienie studentów podczas mojego wykładu.

Restauracje tradycyjne - ozory w sosie chrzanowym (Gromada w Toruniu)

Zaaranżowano je faktycznie w niewyrafinowany sposób, ale tak właśnie w tradycyjnej restauracji powinny one wyglądać. W klasycznym wydaniu dania głównego nigdy nie podaje się na jednym talerzu razem z dodatkami, co dziś w nawiązujących do tradycji restauracjach jest nagannie nagminne. Klasycznie należałoby najpierw zjeść jarzynkę czy sałatę, a potem danie główne, tak aby najpierw wyostrzyć sobie smak i przygotować się na docenienie jędrności mięs, delikatności ryb czy kunsztu sosów, pomagając tym samym procesowi trawienia.

Wszechobecne dziś „zestawy” zachęcają do jedzenia byle jak. Skoro na jednym talerzu podaje się wszystko razem, toteż i goście, wszystko razem dodatkowo zmieszawszy, zjadają wszystko razem tak, jak jest, często uskarżając się potem na dolegliwości żołądkowe. Nadto zupełnie zapomina się o jarzynach: kalafiorze z bułką tartą, marchewce w maśle, zasmażanych buraczkach, zastępując je wszelkiego autoramentu surowizną, która, jeśli trafia do żołądka wymieszana z gorącymi sosami, w niejednym może faktycznie wywołać małą rewolucję. W efekcie zupełnie tracimy możliwość docenienia walorów choćby sosu, który wszak jest kwintesencją a nie tłem.

U Kucharzy było jednak klasycznie i tradycyjnie. Gdy na dużym talerzu dwaj kelnerzy aranżowali przede mną cielęcinę w podlanym winem sosie i półfrancuskie kluseczki, na mały półmisek nakładano mi marchewkę w maśle. Podobnie było w Gromadzie, gdy wyborne wołowe ozory polewano doskonałym chrzanowym sosem, obok układając otoczone natką ziemniaki, a marchewkę podano w oddzielnej miseczce.

Wizyta w obu tych miejscach to okazja do podróży w czasie i spróbowania kuchni naszych dziadów, dla których oczywistym było, że pieczeń w sosie jest daniem głównym, a warzywny dodatek „przystawką” – stosownie dobraną i podaną osobno.

W restauracjach nawiązujących do tradycji powinno się o tym pamiętać.

  1. najbardziej co mnie bulwersuje to dobór produktów do dań tradycyjnych. Nikt z podniesioną głową nie powie, że rosół ugotowano na kurze domowej, makaron w nim żółty jest od swojskich jajek, a przysłowiowy kotlet jest ze stworzenia, które choć raz widziało słońce.

    • Mylisz kolego pewne pojęcia. Czym innnym jest produkt „swojski”, a czym innym „tradycyjny”, jeszcze czym innym produkt lokalny, a jeszcze innym, regionalny.
      Tzw. „ekologiczna” żywność wcale nie jest taka ekologiczna, jak się wydaje, osobiście uważam, że to wręcz zaprzeczenie ekologii, szczególnie w przypadku owoców czy warzyw, importowanych z daleka.
      Restauracje czy sklepy nie mogą za bardzo kupować produktów od niekontrolowanych producentów, czyli wszelkiej maści „swojskie” produkty odpadają. Problem leży właśnie w tym, że u nas jest dzika sytuacja, gdzie nie ma kontroli nad małą produkcją. Tzw. produkty tradycyjne, bardzo często są produktami przemysłowymi, np. Majonez Kielecki czy widziane na zdjęciu produkty tradycyjne GTS, np. Kabanosy. Niestety, w Polsce brakuje informacji w tym względzie. Ruszyła ostatnio kampania „Trzy Znaki Smaku”, ale widząc na TVN materiały o tym, jest to strasznie ideologiczne i mało „życiowe”. To, że produkt jest regionalny czy tradycyjny, wcale nie znaczy, że jest lepszy jakościowo czy tym bardziej, smaczniejszy, od produktu „swojskiego” czy lokalnego. Generalnie, produkt „tradycyjny” (GTS, Jakość Tradycja, wpisany na LPT) czy regionalny (ChOG, ChNP)wyróżnia się wyjątkowością. Teoretycznie, nie ma 2 takich samych produktów lub rodzajów produktu.
      Z doświadczenia i obserwacji widzę, że restauracje to najlepszy i czasami jedyny wręcz sposób na zasmakowanie w produktach regionalnych lub tradycyjnych.

      • Panie Jakubie!
        Maciej z Facebooka nie myli pojęć! Wychodzi ze zdewaluowanego, sponiewieranego pojęcia TRADYCYJNY!
        A nikomu, jeszcze 40 lat temu, nie przyszlo do głowy „gotować” i podawać w restauracji ( a na pewno w domu) wasser zupki z porcji rosołowych brojlera zwanego kurczakiem i suszonej włoszczyzny, z makaronem „cztero jajecznym” z proszku jajecznego, mąki i wody! Dobry makaron (nie piszę swojski, tradycyjny, lokalny czy regionalny) robiony jest z 10 jaj i kilograma dobrej mąki! bez odrobiny wody!
        Wprowadzanie stygmatyzacji żywności (ChNP, ChOG i GTS) nie odczaruje smutnej rzeczywistości, w której kurka, świnka, jajeczko uzyskane w hodowli przyzagrodowej, przetworzone kulinarnie dadzą efekt smakowy z tychże produktów jeszcze z lat 60-tych i wcześniej. Mam wrażenie, że entuzjaści powrotu do dobrego jedzenia, chcąc „zagwarantować” jakość tegoż, nadają oznaczenia, wierząc, że bedą one gwarantem jakości, czyli smaku…zwykle zapomnianego!
        Kwestia którą próbuje się ogarnąć przepisami (kto to bedzie egzekwował?) jest propozycją naiwnych entuzjastów uczciwego jedzenia, wierzących we wszechmoc przepisów! A to przerobiliśmy i przerabiamy!
        Najlepsze nawet zarządzenia pozostają po chwili tylko na papierze. Są martwe! Jedyną nadzieją może być dobra regulacja mądrego państwa, skierowana na małe i średnie gospodarstwa rolne, produkujące surowce i przetwarzające na żywność handlową! Takich sytuacji mamy w krajach byłej EWG bardzo wiele przykładów. I to odbiorca konsument decyduje o jakości tych produktów (kupując lub nie) a nie normy, które od czasu powstania UE chciały by stać się regulatorem jakości!
        Na rynku lokalny Gdańska, byłem świadkiem sprzedaży, przez bardzo leciwą kobietę, jajeczek prosto z wiklinowego koszyka z sieczką! Taki marketing wzbudzał odruchowo wiarę w „wiejskość, domowość” produktu! Przez czysty przypadek zauważyłem pana (stał dostawczakiem obok mojego auta, w ktorym odpoczywalem po zakupach ryneczkowych) który napełniał taki sam koszyk wiklinowy z sieczką… jajkami, prosto z pojemników fermowych! Napis na drzwiach transportera rozwiał resztę mego niedowierzenia! Pan podszedl do starszej pani i wymienił koszyk!
        Proszę zauważyc, że nie było trzeba żadnych oznaczeń, żeby jajka szły jak ciepłe bułki. A żeby nie krzywdzić posądzeniami tej handlującej pary, nabyłem 5 jajek, na których zrobiłem w domu probę! Były żółciutkie i świeże! Natomiast do smaku dobrego, uczciwego jajka było im daleko! Bardzo daleko!

        • Jako 30 (dopiero co skończone) latek, proszę, aby Pan przestał pisać o tym, co było 40 lat temu. Mnie, epoka PRL niewiele interesuje i uważam, że ludzie tacy jak Pan, żyjący w tamtej epoce, niepotrafią się zwyczajnie odnaleźć w obecnych realiach. To jest właśnie wielkie zagrożenie dla Polski i jej rozwoju – postkomunistyczna mentalność, dużej części jej mieszkańców. System oznaczeń geograficznych wziął się właśnie z tego, co się działo w latach 50-60 czy nawet wcześniej, we Francji, Włoszech, Hiszpanii czy Portugali. Ten system jest tak powszechny w tych krajach, że tam nikogo do tego, nie trzeba przekonywać. We Włoszech funkcjonuje to doskonale, połaczone z tym, o czym Pan pisze. Niech przestanie więc Pan innych pouczać, bo pańskie „doświadczenia” z czasów komuny, nikogo nie interesują. Mnie nie interesuje, aby było „tak jak kiedyś”, teraz jest tego zalew – „Kiełbasa jak za Gierka”, „tradycyjna jak kiedyś”, itd, to jest dobre dla emerytów, także tych młodych, względnie ludzi ze sponiewieraną, postkomunistyczną mentalnością.
          Mnie interesuje przyszłość, a nie przeszłość. System oznaczeń geograficznych jest dobry, tylko Polacy do niego nie dorośli, przykład z Czech czy Słowacji lub Słowenii, gdzie takich produktów, w przeliczeniu na mieszkańca jest o wiele więcej. Żywność wysokiej jakości, to nie tylko produkty regionalne czy tradycyjne (GTS, Jakość Tradycja, LPT), ale także rzemieślnicze (tzw. artisanale jak mówią Francuzi czy Włosi), produkowane w małych ilościach, często ekologicznie. Jedno, drugiemu nie zaprzecza, tylko i wyłącznie uzupełnia. Sam jestem zwolennikiem i jednego i drugiego, trochę tradycji i regionalizmu, w połączeniu z nowoczesnością i finezją.

          • Zapomniałem odpowiedzieć, na Pańskie pytanie
            Kto będzie egzekwował „stygmatyzację”? Jest od tego IJHARS, a skutek tego to chociażby pseudo-baca, który został skazany na parę lat w zawieszeniu za produkcję, fałszywych Oscypków. Można to uznać za przesadę, ale we Włoszech, takich oszustów ścigają oddziały Karabinierów, specjalnie od tego wyspecjalizowane. IJHARS może nie działa idealnie, ale dzięki temu, np. ALMA Market została zmuszona do wycofania części peudo-tradycyjnych „bazujących na starych recepturach” produktów ze swojej sub-marki, związanej z Galicją (Krakowski Kredens, czy jak go tam nazwali, moim zdaniem „ściema”).
            Ogólnie rzecz biorąc, to zgadzam się z tym co Pan pisze, ale moim zdaniem, za złą jakość tych jajek i ich nienaturalnośc jest właśnie „post-komuna” i polskie cwaniactwo i kombinatorstwo. Dlatego jestem wielkim zwolennikiem takich systemów (jak unijne oznaczenia, PDŻ, Jakość Tradycja), gdyż to wielki bat, na tradycyjnie polską skłonność do oszustw. Mógłbym książkę napisał o oszukaństwie polskich producentów żywności, sklepikarzy, handlowców, ale także i restauratorów (Artur na pewno ma wiedzę dużo większą, więc lepiej aby on się tym zajął), niestety, ale to co się mówi o „polskim cwaniactwie” to jednak prawda.

  2. Śledzę regularnie blog KK. Zauważyłam, że od pewnego czasu ubyło kilku komentatorów, którzy mieli bardzo ciekawe, a i wyważone próby polemik. Od czasu do czasu pojawia się zibi-scj55, którego (której?) troszkę przydługie komentarze mają zwiazek i sens z kolejnym artykułem pana Krytyka Kulinarnego.
    Pańskie, dosyc agresywne, nie wnoszące poza bełkotem czy, jak kto woli…papką informacyjną komentarze(?) odstraszają nielicznych tu zaglądających, nie widzących większego sensu w przekrzykiwaniu się z Panem!
    Troszkę pokory i wiecej lustra…młody buntowniku, którego nie interesuje przeszłość.
    Ma Pan wiedzę i widzenie opisywanych zdarzeń raczej mizerne. Tak jakby…przestał Pan się uczyć i myśleć, stawiając poza dialog merytoryczny cytowanie przepisanych z Googli czy Wikipedii informacji! Kojarzy się Pan z rządzącą ekipą liberałow!
    Pozdrawiam

    • Ale do kogo Pan to pisał? Do Pana zibi, który z tego co widzę, nie jest „młodym buntownikiem”, czy do mnie. Zamiast pouczać innych, drogi kolego, dobrze by było samemu coś wnieść. Łatwo jest krytykować i pouczać, ale samemu, do czegoś się zabrać, to nie sposób. Jak dla mnie, to jest prostactwo i pycha, nic więcej.
      Nie wiem co ma piernik do wiatraka i rzekomi „liberałowie” przy władzy, jako osoba, znająca się na polityce, bardziej od przeciętnego Polaka, nie czuję, aby w Polsce rządzili kiedykolwiek „liberałowie”, chyba, że Kongres Liberalno Demokratyczny, na początku, lat 90-ych. Znam się na 2 rzeczach, kulinariach i na polityce, z chęcią podyskutuje z każdym, ale na poziomie. Z wikipedii nie korzystam, tylko z własnych doświadczeń i mocnych podstaw książkowych i dokumentów. Polacy, jak wiadomo w zdecydowanej większości, nie zaglądają ani do jednego, ani drugiego (ksiązek czy dokumentów), więc nie moja wina, że dla Pana, jest to „zbyt mądre”.
      I prosiłbym więcej o niekomentowanie w ten sposób, bo to tryska chamstwem i brakiem szacunku. Proszę pisać konkretnie, o co chodzi, a nie rzucać pustosłowiem.

    • Słuszne słowa. Zgaduję, że chodzi przede wszystkim o osobę Jakuba J. Mam podobny pogląd, nawet wcześniej go wyrażałem.
      Pozdrawiam

      • Ma Pan pełne prawo do tego. Tyle, że ja mam to w nosie, jak będę chciał, to będę pisał, tyle ile chce, nie żyjemy w totalitarnym państwie, za którym, niektórzy tęsknią.
        W Polsce, każdy „wie wszystko”, nawet totalny ignorant. Chciałbym tylko zauwazyć, że to nie ja, ale moi przedmówcy pokazują ewidentny brak wiedzy i doświadczeń (o to chyba jestem najbardziej posądzany, ale doprawdy, doświadczeń mi nie brakuje). Artur, w większości moich wypowiedzi, które tu kiedyś kierowałem się zgadzał, z prostego, powodu, tak jak ja, wie, czym jest produkt tradycyjny, a czym „swojski”, śmieje się z tego drugiego, podobnie ja ja, ośmiesza post-PRL owstką Polskę, pełną badziewia postkomunistycznego, wynikającego z głębokiego zacofania mentalnego jej obywateli. W Polsce, każdy ma swój, własny pogląd na każdą sprawę, skoro ja piszę, że w Polsce, nie ma u władzy liberałów, to pisze to z doświadczenia i profesjonalnej wiedzy, w tej materii. Ale w Polsce, każdy „wie lepiej”, bo każdy to chodzącą encyklopedia. Każdy wie, co to tradycja, każdy wie, co to EWG, każdy wie, co to produkt regionalny, każdy wie, co to „liberał”. Tylko dlaczego w tym społeczeństwie jest takie zacofanie i taki syf i burdel, na każdym kroku?

  3. Forum Krytyka Kulinarnego jako… trybuna „wiedzy, doświadczenia, mądrości” Jakuba.J ?!
    Nic tu po mnie!
    Pozdrawiam!
    ps Ale dowiedziałem się, że w Polsce nie rządzą liberałowie!

    • Nie, „forum” Artura Michny, to po prostu, miejsce wymiany myśli. Nie mojej, ale ogólnie. I powiem szczerze, ze z większą częścią pańskich tez to ja się zgadzam. Problem jest właśnie tym, że nie sposób tego „rozczłonkować” na części. Myślę, że gdyby istaniał jakiś „chat” to w ciągu 2 minut maksymalnie, ja i Pan, doszlibyśmy do tej samej teorii i tego samego zdania. W tym właśnie jest problem, tzw „komentowania po polsku”. Myślę, że siedząc lub stojąc na rynku gdańskim lub lubelskim, nie tylko, nie kłócilibyśmy się razem ze sobą, ale razem „stuknęlibyśmy” się jakimś miodem pitnym (np. Trójniakiem GTS z lubelskiego Apisu), ale i wypilibyśmy po parę piw (z pomorskiego browaru Amber, którego jestem wielkim zwolennikiem, dzisiaj wypiłem z 4 piwka od nich).
      Jeśli można coś dodać, to proponowałbym, aby autor bloga, stworzył coś na wzór forum tematycznego, związanego ze swoją tematyką. Nie każdy używa Facebooka czy Twittera, ja jestem ich wielkim wrogiem, a w polskojęzycznym internecie brakuje miejsca wymiany myśli dla ludzi, zainteresowanych polskim dziedzictwem kulinarnym.

      • Słuszne słowa. Malutki problem w tym, że w Gdańsku nie ma takiego prawdziwego rynku (Rynku). W Lublinie za to piękny, bardzo lubię i co roku odwiedzam. A trójniak super!
        Pozdrawiam

        • To co było „koty drzeć”? Nie moja wina, że ludzie w Polsce, nie potrafią dyskutować, komentować, a jedynie „udowadniać, że oni mają rację”. Każdy potrafi się tylko wymądrzać. Dlatego od pewnego czasu, nie traktuje komentarzy w polskojęzycznym internecie, poważnie i nie mam szacunku do ich piszących. Jak się już człowiek czymś zajmuje czy interesuje, to niech się do tego przyłoży, jak coś komentuje, to niech to robi profesjonalnie i regularnie. W Polsce, każdy robi „na odpierdziu”, byle, żeby zaistnieć i się pokazać.
          Jakby na tym blogu, pisało więcej osób lub komentowało, a nie tylko „zaglądało”, to i poziom, byłby znacznie wyższy.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―