Masterchef Basia Ritz i game over

Tym, których zmorzył ekscytujący klimat finałowego odcinka Masterchef, donoszę, iż wygrała Basia Ritz.

Masterchef, Basia Ritz i game over - Basia Ritz

Po emisji pierwszego odcinka serii Masterchef zastanawiałem się, czy polskie połączenie reality show i programu kulinarnego zdoła przekonać do siebie widzów, którzy od lat w niedzielne wieczory włączali TVN, aby podpatrzeć, kto, z kim i jak tańczy. Wydawało mi się wówczas, że może to nie być takie proste, zwłaszcza że premierowy odcinek serii wyszedł blado, a i kolejne odcinki były zaskakująco niewciągające. Wartka akcja, budowanie napięcia, podniecanie ciekawości – tego stanowczo w polskim Masterchefie zabrakło. Jurorzy stroili miny do kamer, mówili sami do siebie i ignorowali nie tylko uczestników i widzów ale i siebie nawzajem. Emocji konkursowych było jak na lekarstwo, może dlatego że przesadzono z dawką historii z życia bohaterów – ten bez węchu, ta bez pamięci, ów z setką nieszczęść. Dlatego też program był mocno przewidywalny, czego dowodem jest choćby zwycięstwo skądinąd bardzo sympatycznej Basi Ritz. Gdy zacząłem pisać ten tekst, na trzy godziny przed emisją finałowego odcinka, byłem już pewny, że Basia wygra – zresztą dało się to przewidzieć daleko wcześniej. Obejrzałem zatem ten ostatni odcinek, tak jak i całą serię, raczej z konieczności niż dla przyjemności, ot, żeby być na bieżąco. Teraz czekam, aż Basia spełni swoją obietnicę, przeprowadzi się do Polski i otworzy bistro w Gdańsku, które chętnie odwiedzę.

O polskiej edycji Masterchef zrobiło się głośno daleko wcześniej zanim pierwszy odcinek trafił na antenę. Blogerzy nie pozostawiali na programie suchej nitki. Wskazywali nie tylko na nietrafiony dobór jurorów, ale i chaotyczny dobór uczestników. W miarę emisji kolejnych odcinków pojawiały się kolejne zarzuty: kiepski montaż, epatowanie dramatami i niski profesjonalizm jurorów.

Niektórzy przywoływali brytyjską, inni australijską edycję Masterchefa, które powszechnie uważa się za wzorcowe i wytykali wersji polskiej wszelkie możliwe niedoskonałości. No tak, powie ktoś, ale przecież na tym cywilizowanym zachodzie są większe możliwości, wszyscy znają się tam doskonale na jedzeniu, jest cała masa gwiazd telewizyjnych i miliony chętnych uczestników, a poza tym przecież to program rozrywkowy! Dobrze, skoro tak, zostańmy na własnym podwórku i poszukajmy porównania bliżej: Mam Talent, ta sama stacja, ta sama godzina emisji, też program rozrywkowy.

Obejrzymy zwiastun finałowego odcinka Mam Talent:

http://www.youtube.com/watch?v=ZjAtssYpG3M&feature=relmfu

A teraz zobaczmy zwiastun finałowego odcinka Masterchef:

Zwiastun jak zwiastun – powie ten. Tu konkurs i tam konkurs, lektor nawet ten sam – doda ów. Faktycznie, ale jednak to ze zwiastuna Mam Talent tchnie energia, to tu lecą skry, to tu zasiada sprawdzony garnitur jurorów, to tu jest publiczność, to tu są błyskotliwi prowadzący, to tu wreszcie finał jest na żywo. Tymczasem w zwiastunie Masterchefa jest spokojnie, wręcz nudno, mimo że muzyka w tle ilustruje coś zupełnie innego. Małgorzata Foremniak byłaby niezadowolona, bo nikt nie zapłonął żywym ogniem, nikt nie odciął sobie nawet palca.

Cóż, Masterchef to jednak inny format niż Mam Talent i pomyślano go tak, że cała odpowiedzialność za dynamikę programu spada na pozbawionych wsparcia prowadzących i publiczności jurorów. Może zatem tak właśnie ma być? Absolutnie nie, o czym świadczą dwa najciekawsze odcinki serii z gościnnym udziałem ekspertów. W jednym pojawili się: Rick Stein, Ewa Wachowicz i Piotr Bikont, którzy oceniali konkursowe dania, a w drugim Joe Bastianich, który żwawym krokiem wszedł do studia i po prostu poprowadził program. Poprowadził, ba, mało powiedziane! Temperatura w garnkach wzrosła, krew w żyłach zabulgotała, a ręce najpierw struchlały a potem zatrzęsły nożami. Ot, osobowość, cóż to ona potrafi zdziałać.

Niemniej widzom Masterchef chyba się spodobał, bo program zanotował bardzo dobre wyniki oglądalności, średnio ponad 3 mln widzów na odcinek. Stacja zapowiada drugą edycję, ale dopiero jesienią przyszłego roku. Skoro jednak ma być wesoło i rozrywkowo, to trzon programu należy bezwzględnie wzmocnić jakąś medialną osobowością, która będzie umiała doenergetyzować show. Jeśli takiej figury nie ma wśród kulinarnych autorytetów, to może warto postawić na kogoś z całkiem innej bajki, na przykład na najpopularniejszego wróżbitę w kraju – tak przynajmniej określanego przez wszystkie media w Polsce, także przez samą stację TVN? Jednak byłoby to nie tylko niesamowite, ale i zaskakujące!

Czyli takie, jakie być powinno.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―