Masterchef – gotowi do startu, start!

Emitowany w ponad 200 stacjach telewizyjnych na całym świecie Masterchef właśnie doczekał się wersji polskiej. W minioną niedzielę stacja TVN nadała pierwszy z trzynastu odcinków. Połączenie reality show z kuchnią w ramach dużego międzynarodowego formatu to w polskiej telewizji absolutna nowość. Czy przyzwyczajona do nadawanego w tym czasie od kilku lat Tańca z gwiazdami publiczność przyjmie nowy program z entuzjazmem? A może przed telewizorami zasiądzie całkiem nowy widz?



Polska edycja Masterchefa jest uznawana za najważniejsze wydarzenie medialne nadchodzącej jesieni. Fakt, że seria zastąpiła cieszący się kilkumilionową widownią kultowy show taneczny TVN może świadczyć o tym, że szefowie stacji liczą na to, że reality show międzynarodowego formatu zainteresuje masowego widza niezależnie od tego, czy jest on miłośnikiem śpiewu, tańca, młodych talentów czy kuchni. I właśnie na ów aspekt reality show, w którego ramach osadzono pewną dozę kulinarnej ekwilibrystyki, zwracano uwagę w zapowiedziach serii. Widz ma liczyć na rosnące napięcie, skrajne emocje i zaskakujące historie z życia bohaterów programu, dla których udział w nim ma być szansą na wielką życiową przemianę.

http://www.youtube.com/watch?v=k07O4ZK9RnU

I tak właśnie było w pierwszym odcinku, podczas którego w prosty i surowy sposób przedstawiono pierwszą turę eliminacji. Przyznano pierwsze fartuchy, swojego rodzaju przepustki do udziału w kolejnych etapach programu, zapowiedziano gości specjalnych – Kurta Schellera i Ricka Steina i pokazano kilka migawek z zadań, jakie czekają na uczestników w dalszych częściach serii.

Pierwszy odcinek programu wyraźnie wskazuje, że kuchnia faktycznie będzie stanowić jego tło. Samego gotowania jest niewiele, jurorzy nad wyraz lakonicznie omawiają testowane dania, najczęściej ograniczając się do ogólnikowego komentarza i krótkiego werdyktu: tak lub nie. Widz z prezentowanymi potrawami ma okazję zapoznać się głównie podczas kilkusekundowego najazdu kamery. W kalejdoskopie kaczych piersi, jagnięcych kotletów i wołowych polędwic łatwo pogubić wątki, a spamiętanie, które danie ozdobiono redukcją, do którego podano ratatuję, a z czym poszły karmelizowane marchewki po chwili jest już absolutnie niemożliwe. Wysoko skoncentrowaną mieszankę smaków rozrzedzają liczne ujęcia enigmatycznych min jurorów i zbliżenia pełnych napięcia twarzy uczestników.

Element ludzki jest bowiem trzonem reality show, a na jego pierwszy plan wychodzą życiowe historie bohaterów. W pierwszym odcinku widz poznał przedsiębiorcę pogrzebowego, który w swoim karawanie jaguara wyznał, że ma nadzieję na życiową zmianę i zajęcie się gotowaniem na serio. Była też sentymentalna podróż do dziecięcych czasów polskiej emigrantki z lat osiemdziesiątych, którą los rzucił do Niemiec. Dziś jest żoną niemieckiego adwokata, ale marzy o restauracji lub bistro w Gdańsku. Była też wesoła Ślązaczka, sympatyczny judoka, kolorowa studentka kilku niedokończonych kierunków, młodzieniec, który utracił zmysł węchu oraz świeżo upieczona maturzystka, której w kulinarnych eksperymentach sekunduje niepełnosprawny brat. Całości dopełniły migawki kandydatów, którym eliminacje się nie powiodły, co podkreślono zbliżeniami pełnych dezaprobaty min jurorów.

Sami jurorzy póki co chowają pazury, a szkoda, bo to właśnie doborowy panel złośliwych ekspertów buduje dramaturgię każdego reality show. W Masterchefie stanowczo brakuje ciętych komentarzy Kuby Wojewódzkiego, poetyckiego chaosu Czesława Mozila, rubasznej riposty Agnieszki Chylińskiej czy choćby romantycznej chimeryczności Małgorzaty Foremniak. Mało tu zagadkowego suspensu i przewrotnych werdyktów, sporo zaś beznamiętnej oczywistości. Do tego widz od razu rozpracował tajną mapę subiektywnych centrów decyzyjnych jurorów. Ani Starmach należy podać danie ozdobione kwiatkiem, Magdzie Gessler warto sprawić kilka sążnistych komplementów, a Michelowi Moranowi absolutnie nie wolno podawać kompotu – bo nie lubi.

Czy tak ugarnirowane danie zasmakuje widzom, zobaczymy wkrótce.

  1. Obejrzałam wczoraj pierwszy odcinek i spełniły się moje przypuszczenia. A mianowicie p.M. Gessler będzie chciała ocieplić swój wizerunek i w tym reality show będzie miła. Zobaczymy jak długo 🙂 Śmialiśmy się też z mężem,ze puszczają ludzi bo mają osobowość ( a co z gotowaniem – chyba o to chodzi w tym programie ), jakiegoś fisia a ktoś komu będzie należało się miejsce a będzie szarawym człowieczkiem zostanie odrzucony.

  2. Moim zdaniem Polska nie jest gotowa na programy pokroju Masterchef.
    Primo – najważniejszy jest dobór jury
    Secundo – najważniejsi są uczestnicy
    Tertio – najważniejszy jest widz

    A u nas moim zdaniem nie ma dużej ilości ani odbiorców, ani uczestników z których można byłoby przebrać…
    A jury, które zostało dobre, nawet nie wspomnę. Nie rozumiem czemu z Magdy ktoś (ona sama?) stara się robić drugiego Gordona – nie ten charakter.

  3. Wstawilam komentarz przez przypadek w innym artykule, bo mi sie jakis blad pojawil. Jeszcze raz zatem.

    Powiało nudą. Jak słusznie zauważyłeś wybrano historie życiowe uczestników a nie to co przygotowali. Pewnie w kolejnych odcinkach będzie to samo. W ten oto sposób przeciętny Kowlaski pracujący w biurze, posiadacz zony i 2 dzieciakow zostal pozbawiony szansy wziecia udzialu w programie.
    Prowadzacy mieli zamontowane w uszach chyba jakieś słochawki w których rezyser podpowiadal, czy dana osobe warto wybrac.
    Powialo tez nuda na talerzach. Ogladalismy glownie poledwice wolocze, czy tez wieprzowe, kaczki i jagniecine w sosach owocowych. Nie przecze, ze byly to dania dobre, ale nie tego sie spodziewam po kims kto ma zostac Master Chefem. Zabraklo mi tu fantazji, obycia z kuchnia swiatowa, wszak nie sama kuchnia francuska swiat zyje. Moze ktos mi zarzuci, ze mieszkamy w Polsce, ale od kogos takiego jak Master Chef wymagam jednak obycia w swiatowych trendach, zgrabnego laczenia kuchni tradycyjnej z elementami orientalnymi, egzotycznymi, azjatyckimi.
    Przejdzmy do p. Gessler. Juz mam dosc goladania tej „celebrytki” we wszytskich mozliwych imprezach kulinarnych. Niestety, ale dla mnie ktos kto preferuje tradycyjna kuchnia polska i dania „jak od mamy” nie ma prawa bytu w takim programie. „Rewolucje kuchenne” pokazaly jej ignorancje odnosnie kuchni innych narodow. Nie dosc, ze sie na niej nie zna, to jeszcze nie wie jak wymawiac nazwy potraw.
    Juz wolalabym zamiast niej widziec w roli jurora Pascala, ktory jest dla mnie rownie niestrawny, ale nie mozna mu zarzucic, ze sie nie zna na kuchni swiatowej i ma wieksza niz p. Gessler fantazje kulinarna.

    • Częściowo zgodzę się, ale to co Pani wypisuje pod adresem kuchni polskiej to BREDNIE. Pani w ogóle nie ma pojęcia czym jest kuchnia Rzeczypospolitej, nie ważne której. Kuchnia azjatycka to dno, nie na nasze żołądki promowana w krajach o biednej kulturze kulinarnej takich jak Holandia, Wielka Brytania czy Dania.
      Ja już mam dosyć podniecania się jakimś g….m z kuchnii światowej, a chętnie zobaczył bym kogoś zachwalającego polskie produkty regionalne, niekoniecznie potrawy. Po co komu oliwa z oliwek, skoro zdrowszy i smaczniejszy jest olej rydzowy czy nawet olej rzepakowy? Po co komu kiwi, skoro mamy śliwki suszowe, nie suszone, buraki cukrowe (zamiast syropu klonowego można polać danie fjutem, hehe)mamy niezwykle bogaty wybór miodów, których nie docenia się w kuchnii, mamy przecież ogrom warzyw i owoców, także regionalnych, nie mówiąc już o mięsach. Ja przestałem program oglądać gdy zobaczyłem reklamę Makro mówiącą o wołowinie argentyńskiej. Wołowina lubelska kładzie na łopatki tzw. wołowinę argentyńską (czyli niewiadomo co, bo w Argentynie jest kilka odmian regionalnych wołowiny).
      Zgadzam się co do tezy, że uczestników dobierano wg. historii, ale taka jest telewizja.
      Wolałbym, żeby Okił Khamidov wyczarował jakiś polski odpowiednik tego angolskiego chłamu, podobnie jak było z BB czy innymi licencjonowanymi badziewiami. Może bym się nawet zgłosił? Chociaż z moim nastawieniem i tak pewnie by mnie nie przyjęli.

  4. Dość nudno było moim zdaniem. za mało gotowania, za mało informacji z tym związanych. Naprawdę nie interesuje mnie życie prywatne tych ludzi. To nie „Urzekła mnie twoja historia”! Największym problemem jest poza tym dobór jury. Naprawdę nie mamy w Polsce dobrych kucharzy? Nawet Makłowicz by się bardziej nadawał niż co poniektórzy. Pan Francuz w Polsce… nie jestem przekonana. Młoda Pani – dalej nie wiem, jaki ona ma związek z kuchnią (mimo oglądania DDTVN). Gessler nie lubię, ale przynajmniej jest znana. Dziwi mnie np. brak Pascala czy Okrasy… no nie wiem, jakoś tak bez polotu dobrali tych ludzi.
    A co do dań to fakt – nuda, zwłaszcza dla wegetarianki 😉

    • Mam to samo odczucie. Niestety, Panowie, których wymieniłaś, mówiąc okrutnie, absolutnie im nie ubliżając „sprzedali się”. Cóż takie mamy czasy, kolonializm w pełnym rozkwicie, gdzie ludzie mogący coś zrobić dobrego dla polskiej kuchnii reklamują g….e markety, jak dla mnie okupantów, tyle, że tanich. Takie są prawa rynku, w swoich umowach reklamowych mieli pewnie napisane, że nie mogą niczego innego reklamować ani brać udział w jakichś programach takich jak MCh.
      Można się jedynie pocieszyć, że w sąsiedniej Słowacji czy Czechach tez jest podobnie, a nawet gorzej. Taki nasz los, społeczeństw postkomunistycznych, niewolnictwo kulinarne i ekonomiczne wobec chamów angolskich, żabojadzkich czy szwabskich.

        • Chamów brytolskich, niech będzie. A żeby było wiadomo o co chodzi, bo chodzi mi o „klęczenie” przed brytyjskimi prymitywami, którzy w niczym nie są lepsi od nas, ale klęcznictwo wobec nich, jest w ostatnim czasie wielce popularne w Polsce.
          Szczególnie w kwestiach kulinarnych, w których bijemy tych prymitywów na głowę.

  5. Mnie również rozczarowały zarówno kulinarna jak i rozrywkowa strona programu. Może dalej będzie lepiej, jeszcze nie miałam czasu zobaczyć drugiego odcinka.
    Chociaż, tak szczerze mówiąc, to wątpię. Ma być „szoł” i „drama”, niestety już to widać. Jeśli jako uczestnik nie popłaczesz się przed obiektywem, nie wypierzesz brudów na wizji czy chociaż nie odrąbiesz sobie palca nie masz szansy zaistnieć. Nawet z genialnym podniebieniem.

    @JakubJ
    Kuchnia azjatycka, podobnie jak europejska nie jest jednorodna. Trudno mi wyobrazić sobie, jakim trzeba być zamkniętym na informacje i wiedzę człowiekiem, żeby tak prostacko ją podsumować. Ale co do promowania polskich produktów regionalnych jak najbardziej się z Panem zgadzam. Ważne tylko, żeby „podniecać się” zdrowo – tym co nam smakuje, a nie tym, co modne nieprawdaż?

    • Po obejrzeniu drugiego odcinka, wydaje mi się, że jednak program ma szansę, ja postaram się obejrzeć kolejne odcinki, jednak.
      A co do kuchnii azjatyckiej to ja doskonale wiem, że w Azji, Amerykach, Afryce, tak jak w Europie jest olbrzymie zróżnicowanie.
      Mnie właśnie denerwuje to operowanie generalnymi pojęciami. U nas, pod nazwą „kuchnia azjatycka” jest kuchnia Chin, Japonii, Korei, Wietnamu, Indonezji, Indii i w zasadzie 3/4 Azji, ponad 3 mld. ludzi. Ja bym wolał operować konkretami, typu kuchnia regionów Chin albo kuchnia narodów Indii albo kuchnia Lewantu czy też kuchnia narodów Syberii.
      Właśnie ta generalizacja powoduje, że „kuchnia azjatycka” jest nieciekawa. Śmiać mi się chce, gdy słyszę że Japonia to jedynie Sushi, ryby i ryż, zapominając o Wołowinie z Kobe (najdroższej wołowinie na świecie), sosach otrzymywanych z przeróżnych ryb, których nazw nawet nie pamiętam, bo to gatunki endemiczne, typowe dla poszczególnych regionów Japonii.

      • A w takim razie bardzo przepraszam za złą ocenę Pańskiego intelektu i stanu wiedzy.

        Co do japońskiej kuchni – wołowina z Kobe to tak jak u nas pstrąg z górskiego potoku. Niby tradycyjne, ale normalny człowiek tego nie jada. Normalnie jedzą argentyńską. Chociaż faktycznie, różnica w jakości diametralna w porównaniu do tej dostępnej w Polsce…

  6. I widzę, że znów u Pani generalizacja. „Wołowina argentyńska” to tak jak „ser francuski”. Czyli jaka, konkretnie, bo w Argentynie jest kilka, jeśli nie kilkanaście rodzajów wołowiny. W Polsce mamy Wołowinę Lubelską albo Jagnięcinę Podhalańską albo wieprzowinę ze Świni Rasy Puławskiej i to tylko mały wycinek.
    Powtórzę raz jeszcze, jeśli mówimy o czymś konkretnie, to mówmy, a nie raz konkretnie, raz generalnie, bez ładu, ani składu.
    Dlatego uważam, że lepiej się już w czymś wyspecjalizować niż „specjalizować się w mydle i powidle” czyli niczym. Mnie kulinaria w Azji, kompletnie, ale to kompletnie nie interesują, nie interesują mnie też kulinaria z Włoch, chociażby, bo mi się już znudziły zupełnie. Lepiej wolę zajmować się polskimi kulinariami i kulinariami krajów nam bliskich – bogactwo tu niesamowite i życia i tak nie starczy bo to odkryć wszystko.

    • Pisząc „argentyńska” chciałam zaznaczyć jej pochodzenie – jako opozycję wobec mitycznej „wołowiny z Kobe”.
      Mieszkam w Polsce całe życie, ale nie widziałam w sklepie tak dokładnie, jak to Pan podaje, opisanych mięs. Ubolewam nad tym oczywiście, ale z drugiej strony – bądźmy trzeźwi – w ilu miejscach można coś takiego dostać? Właśnie sprowadzanie jakiejkolwiek kuchni tylko i wyłącznie do reprezentacji produktów z najwyższej półki nie ma sensu. Jasne, że to bardzo ważne składniki kultury kulinarnej kraju, ale moim zdaniem oprócz takich rarytasów warto przyjrzeć się temu, co jedzą zwykli szarzy ludzie, między pociągiem a pracą czy domem.
      Swoją drogą ciekawe, czy Sukiya, Matsuya albo Yoshinoya („sieciówki” specjalizujące się w pewnym popularnym w Japonii daniu z wołowiny) tak dokładnie opisują typ mięsa, które sprzedają. Zapewniam, że są odwiedzane codziennie przez miliony Japończyków.
      Pan woli kulinaria wyłącznie polskie i ościenne, ja mam szersze horyzonty, co niekoniecznie znaczy, że to ja się nie znam na tym, o czym piszę…

  7. Nie chcę mi się tu pisać artykułu na temat tego, dlaczego Gorgonzola czy Bleu’d Avergne można kupić w polskim sklepie, a Kamiennogórski Ser Pleśniowy jedynie w paru sklepach w Kamiennej Górze. Napisałem o tym, że takie produkty są, istnieją, za 20-30 lat, jak Bozia pomoże, można będzie je kupić normalnie w markecie. Japonia nie miała czegoś takiego jak socjalizm, komunizm, PRL czy jak to tam zwał. U nich rynek dla wołowiny regionalnej mógł się bez przeszkód rozwijać od dekad, u nas rozwija się od kilku lat, a w zasadzie zaczyna się rozwijać.
    To, że czegoś nie ma w sklepie, nie znaczy, że tego nie ma. Poza tym, nie uważam by to były produkty ekskluzywne, bo nie uważam Cebularza Lubelskiego za produkt eksluzywny, mimo, że złożono wniosek niedawno, nareszcie o nadanie mu podobnego statusu co Wołowina z Kobe.

  8. Uwielbiam ten program – szczególnie Basię, jest bardzo fajną, konkretną osobą, nie emocjonuje się i nie płacze kiedy coś jej nie wyjdzie 😉 Jest prawdziwym master szefem – kibicuje jej z calego serca, jej kuchnia jest bardzo mi bliska i mam nadzieje, ze kiedys otworzy swoja restauracje 😉

  9. […] Przede wszystkim rozmawialiśmy o kulinarnych inspiracjach naszych czasów. Nie mogło zatem zabraknąć nawiązania do pierwszych krytyków kulinarnych odrodzonej Polski: Piotra Bikonta i Roberta Makłowicza i ich pisanych lekkim piórem recenzji. Zatrzymaliśmy się też przy postaci jednego z moich największych kulinarnych autorytetów, Ricka Steina, polskiemu odbiorcy znanego głównie z ekranów brytyjskich stacji telewizyjnych, a który wkrótce zagości też w jednym z odcinków polskiej edycji Masterchefa. […]

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―