Zamek w Krokowej

W minionym tygodniu polecałem swojskie kociewskie przysmaki i zachwalałem rozkosze pobytu w gospodarstwach agroturystycznych na Wybrzeżu, a dziś przyszedł czas na recenzję miejsca z innej półki, miejsca szczególnego i jedynego w swoim rodzaju – kuchni zamku w Krokowej. Miłośnicy karkówki w coli pewnie pozostaną obojętni, amatorzy surf&turf i maki sushi raczej wydmą usta, ale za to poszukiwacze najlepszych kąsków polskiej tradycji kulinarnej z pewnością będą zachwyceni.



Na przestrzeni minionych kilku lat odwiedzałem Krokową parę razy. Cokolwiek tam jadłem, na deser zawsze zamawiałem maliny zapiekane w koglu moglu. Cóż za fantastyczne połączenie kwasowości malin i słodyczy kogla mogla, jakże zaskakujący efekt lekkiego zapieczenia słodkiej jajecznej masy. To przecież rozkosznie nasz deser, dumny smakiem nadwiślańskich jaj i polskich malin, dostojny czerwienią i bielą kompozycji. Akurat w sam raz z okazji Dnia Flagi, a że w komnacie krokowskiego zamku zasiadłem w jego wigilię, toteż od malinowego kogla mogla i niezbędnej w tym kontekście filiżanki espresso postanowiłem ową wigilię rozpocząć.

W podróży przez krokowskie smaki towarzyszył mi osobiście szef zamkowej kuchni, Jerzy Waśkowski, człowiek legenda i orkiestra w jedym – nie tylko mistrz kuchni, z pietyzmem podchodzący do najmniejszego detalu, ale i pasjonat sztuki nalewkarskiej, kreator czekoladowych dekoracji i nietuzinkowy performer. Rozmawialiśmy o przygotowaniach do nagrania jednego z odcinków powstającej właśnie telewizyjnej serii o tematyce restauracyjnej. Poznawaliśmy historię zamku, tradycje miejscowej kuchni, a przy okazji próbowaliśmy naprawdę zjawiskowych nalewek – pigwówki, wiśniówki, z płatków róży i miodowej z cytryną i kawą . Sam szef kuchni pojawiał się w coraz to nowych odsłonach – a to w odświętnej kreacji w kolorze błękitu z biało-czerwonymi akcentami, a to w czerni, a to w purpurach, a to w kremowej bieli. Podchodził do stolików, rozmawiał z gośćmi, doradzał, słowem – gościł zamkowych gości tak, jak tradycja nakazuje.

W końcu przyszedł czas na kolację, którą rozpoczęliśmy od porcji tatara z łososia z przepiórczym jajkiem i zwyczajowym zestawem dodatków. Porcja siekanego łososia skrywała się pod czaszą odwróconego do góry dnem kielicha i to wcale nie dla górnolotnej dekoracji, albowiem przekąskę uperfumowano kilkoma kroplami przedniego koniaku, którego aromatyczne opary miały mnie zaskoczyć i oczarować natychmiast po odchyleniu kielicha. Gdy uleciały, pozostawiły mi lekko doprawione łososiowe dzieło delikatnie przeplecione akcentami destylatu.

Po przystawce wniesiono esencjonalny bulion z perliczki podany w kielichu, przykryty posmarowaną masłem grzanką, któremu towarzyszyły przesmażone na maśle rydze. Połączenie z założenia zaskakujące, ale jakże ciekawe. Taka bowiem jest kuchnia zamkowa w Krokowej – smaczna i zaskakująca zarazem.

Zaskoczeń to jednak nie koniec, ale największe czekało mnie już po daniu głównym, na które podano zjawiskowo pyszne kawałki smażonego na maśle dorsza w towarzystwie kolorowych sałat okraszonych jajkiem i kawałkami surowych pieczarek, do których podano genialny winegret z szalotkami i bardzo dobry malinowy dressing oraz oliwę i ocet balsamiczny do samodzielnej kompozycji. Do tego ziemniaki z masłem i koperkiem, lampka białego wina znad Renu i nic więcej nie było mi trzeba, żeby w restauracyjną przestrzeń wyemitować szczere i niewymuszone “och” i “ach”. Proste danie nawiązujące do specyfiki miejsca i historycznych konotacji, jakże zjawiskowo doskonałe. Brawo!

Oto jednak nadszedł czas na deser i clou wieczoru. Zanim deser pojawił się przede mną, obsługa restauracji wniosła niewielki ukwiecony świeżymi tulipanami stolik i ustawiła go tuż obok mojego stołu. Po chwili rozległa się muzyka, w której rozpoznałem motyw przewodni z “Nocy i dni”. Stawił się i sam mistrz ceremonii – szef kuchni, tym razem odziany w kremowy strój z epoki. Podano mu talerz z deserem, który na moich oczach został z gracją wykończony kroplami płynnej czekolady i jako taki pojawił się przede mną.

Życzono mi smacznego i miłego pobytu w zamku. Cóż, tego samego życzę i ja moim czytelnikom, szczerze polecając kuchnię krokowskiego zamku uwadze tych wszystkich, którzy planują pobyt w okolicach Dębek i Jastrzębiej Góry.

Warto, bo nie tylko plaże piękne, ale i jedzenie przednie.

  1. Nie omieszkałam spróbować dan, jakie serwuje kuchnia w Zamku, kiedy byłam tu zeszłego lata. Jedzenie było przepyszne, obsługa przemiła a sceneria, która towarzyszyła biesiadzie … ech.. naprawdę było bardzo miło! Pałac prezentuje się zachwycająco – otoczony pięknym parkiem, stanowiącym niewielką pozostałość po swoim XVIII-wiecznym pierwowzorze, a uważanym wówczas za jeden z największych w Europie. Jedzenie w takim miejscu, to czysta przyjemność!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―