Jaję, ziele i fenkuły Pawła Lorocha

Przyszła wiosna a ja nagle zapragnąłem zieleni i to w dużej dawce. Ponieważ ta naturalna jakoś się nie spieszy, a złośliwy przymrozek ściął jej pierwsze przejawy, wybrałem się na Mazowsze do szklarni Swedeponic, aby zwiastującym Wielkanoc zapachem hektarów świeżych ziół odetchnąć pełną piersią. Okazja była przednia, bo nie tylko można było podejrzeć, jak rosną zioła, ale i skosztować przysmaków Grzegorza Łapanowskiego, który na tę okazję zgotował dziennikarzom ziołowe warsztaty kulinarne.



Zaskakujące w jak czystych, niemal sterylnych, warunkach można prowadzić produkcję rolniczą i to na masową skalę. Co miesiąc szklarnie w Kraśniczej Woli opuszcza bowiem kilkaset tysięcy doniczek z wyrośniętymi roślinami, a cały proces produkcji jest zmechanizowany, w maksymalnym stopniu przyjazny środowisku i nadzwyczaj oszczędny – uprawa nie generuje niemal żadnych strat i odpadów. Gotowe rośliny podążają radośnie taśmociągiem, spokojne, wypoczęte i gotowe na podróż w najodleglejsze zakątki Polski. Niektóre z nich, jak choćby bazylia, suną dostojnie, emanując pełnią szlachetnego aromatu. Inne, skromniejsze i mniej pewne siebie, jak choćby mięta, przed zapakowaniem zaliczają energiczne trząsy-pląsy generowane przez tajemniczy wibrator, co nastraja je tak dobrze, że zaczynają chichotać i intensywniej pachnieć. Najodważniejsze zostaną wysłane nawet poza Polskę, ale wszystkie muszą być wystarczająco krzepkie, aby spełnić swoją rolę – pomóc w kuchni tym, którzy nie stronią od ziołowych smaków i aromatów.

Od ziół zdecydowanie nie stroni Grzegorz Łapanowski, który część rozchichotanej mięty i innych reprezentantów zielarskiej braci zawiódł do firmowej kuchni, aby mogły uświetnić kulinarne warsztaty. Wspomagany przez kilku kolegów po fachu, sprawnie i skutecznie zmotywował do pracy kilkudziesięcioosobowy zespół dziennikarski, który, podzielony na grupy, sprawnie generował coraz to nowe przekąski. Udało mi się spróbować kilku, z których najcieplej wspominam ceviche z łososia w ziołowym anturażu, paski jędrnych kaczych piersi na sałatce z marchwi i ananasa z kolendrą i trybulą, miętowe kebabczety na bagietach oraz fantastyczny mus chałwowy.

Z kulinarnego zamętu na dobre kilka kwadransów wyizolował się jeden z gości specjalnych imprezy, Paweł Loroch, który w skupieniu, ale z właściwą sobie finezją, spreparował autorską wariację z fenkuła. Jarzynka została natychmiast okrzyknięta zjawiskową, a jej autor, osaczony w kuluarach przez swoich fanów, został zmuszony do ujawnienia przepisu na dzieło. W czasie, gdy Paweł wyjaśniał, a fanki skrzętnie notowały, iż posiekane uprzednio fenkuły należy przesmażyć na dużej ilości masła, a, podsypawszy solą i cukrem, zamieszać, po czym dolać wina i odparować, Grzegorz Łapanowski zaordynował wykorzystanie stygnącej jarzynki na podściółkę dla kawałków grillowanego dorsza, które ułożono na fenkułach z pietyzmem, czyniąc z całości umajony zielem postumencik zdobny w karmelizowane korzenne. Nic dziwnego, że osiemnaście porcji tej kompozycji rozeszło się w okamgnieniu, a zajętemu rozdawaniem autografów Pawłowi Lorochowi oraz wsłuchanemu w opowieści o fenkule mnie, musiało wystarczyć obejście się smakiem, choć trzeba przyznać, że strzęp duszonego fenkuła przezornie przechowany przez Grzegorza Łapanowskiego ostał się nam jednak.

Wielkanocny temat nie byłby pełen, gdybym przy okazji nie wspomniał choć słowem o jajach i maśle, które w minionym tygodniu masowo zwieziono do Gruczna, aby zapewnić zaplecze materiałowe dla przybyłych z ziemi wileńskiej mistrzyń w dziedzinie zdobienia kraszanek. Panie Dorota Ścibut, Janina Norkuniene, Alfreda Romańczyk i Halina Maksimowicz poprowadziły w Grucznie warsztaty z palmiarstwa i kraszankarstwa, którym towarzyszył pokaz wykonywania baranków wielkanocnych z masła. Do masła i jaj nie mogło zabraknąć chleba, który w Grucznie wypiekają najlepszy na świecie. Bochen zabrałem ze sobą i ja.

W niedzielny wieczór odkroiłem z bochna pajdę, zjadłem kawałek i przypomniałem sobie o aromatycznych fenkułach Pawła Lorocha. Nieprzypadkowo, bowiem o 22.00 kanał Comedy Central wyemitował pierwszy odcinek nowej polskiej serii komediowej Łubu Dubu TV, w której wspomniany Paweł Loroch odkrywa swoje nowe oblicze. Wciela się w role kilku bohaterów polskiej sceny medialnej, w tym w rolę niejakiej Marty Seller prowadzącej program o znajomo brzmiącym tytule Kuchenne Ewolucje. Tym, którzy pierwszego odcinka Łubu Dubu nie widzieli, donoszę, że było ostro i ziołowo, a momentami aż tak pieprznie, że omal nie zakrztusiłem się kęsem gruczeńskiego chleba.

Kolejne dziewięć odcinków Łubu Dubu – w każdą niedzielę o 22.00 na Comedy Central. Polecam, a na kolejny kulinarny przepis siostry Benedykta i jej asystentki Denuncji, wprost nie mogę się doczekać!

  1. pisze:Chciałbym przypomnieć redpzmf3wcy, że ta pani, co nawet szkoły kucharskiej nie skończyła (tylko jakąś szkołę dla malarzy w Madrycie, więc raczej powinna prowadzić galerię sztuki i się obrazami zajmować, a nie czymś na czym kompletnie się nie zna), prowadziła nawet kilka restauracji. W Lublinie, gdzie mieszkam jedna z takich restauracyjek, chyba otworzona na franczyzie padła, bo klientf3w nie było. Gdyby projekt był dobry i zasady klarowne oraz uczciwe to by nie padła, proste, nie?Ale co ja bede pisał, już wiele razy to pisałem, za 20-30 lat, może coś się poprawi w tej materii, jak zaczniemy wracać do normalności, jaka była chociażby w II RP, gdzie były bary dla pospf3lstwa i wystawne restauracje. Do tego co było w I RP, kiedy w Warszawie zorganizowano największą ucztę XVIII wiecznej Europy, nawet nie ma co dążyć, bo to nierealne.Niech telewizja więcej pokopiuje pomysłf3w z Anglii, RFN czy USA to nasza gastronomia i żywność zejdzie totalnie na psy.Ostra dyskusja. Co uważasz? 5 8

  2. pisze:Litości! Powiem tylko tyle: odbija mi się na cuchnąco , jak tcyzam komentarze JakubaJ. Protekcjonalno-nadęty ton jest odrzucający, sugestie i pomysły rodem z korporacjonizmu Mussoliniego (już nawet nie PiSowskie), zerowe poczucie humoru, nieznośny dydaktyzm i ogromne parcie na lans. I to wszystko nie na swoim podwf3rku.Ostatnio mam wrażenie, że wpisy KK są tylko (atrakcyjnym) tłem dla rozpanoszonego tutaj JakubaJ.I kuriozalny cytat: Do tego co było w I RP, kiedy w Warszawie zorganizowano największą ucztę XVIII wiecznej Europy, nawet nie ma co dążyć, bo to nierealne .Zalecam lekturę Kitowicza czy Bystronia, żeby uleczyć się z nostalgii za potwornościami XVII/XVIII polskiej kuchni dworskiej.Ostra dyskusja. Co uważasz? 5 6

  3. Obydwie Panie, zamiast pluć na innych, powinny wziąść się raczej za konstruktywną krytykę na temat.
    Najłatwiej pluć i to politycznie (kiedy to ja napisałem, że jestem za PiS, skoro wyraźnie stwierdziłem, że mam gdzieś wszystkich polityków, z tymi z Sejmu na czele)? Co ma polityka do jedzenia?
    Najlepiej byłoby milczeć, w zasadzie to niepotrzebnie to pisze, bo na chamstwo i prostactwo, powinno się odpowiadać kulturą lub jeszcze większym chamstwem.
    Nie masz co do napisania w temacie – NIE ZABIERAJ GŁOSU.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―