Zimowe warzywa

Wczoraj poczęstowano mnie świeżym kalafiorem, którego smak okazał się tak odrażający, że postanowiłem o tym napisać. Ugotowany kalafior zionął odorem, a w ustach przywoływał najgorsze skojarzenia mogące wynikać z połączenia resztek rybnej konserwy z przemarzniętym ziemniakiem. W zasadzie można by zapytać, skąd na polskim stole w środku zimy wziął się świeży kalafior. Zapytałem więc i ustaliłem, że kalafior wziął się po prostu ze straganu. Przypłynął pewnie do naszego kraju z odległych stron, gdzie wiedzą, jak uprawiać pieprz i wanilię, ale pojęcia nie mają, jak uprawiać kapustne.



Z moich obserwacji wynika, że rodacy niechętnie sięgają po warzywa, przedkładając nad nie karkówki i golonki, względnie kurze skrzydełka. Warzywa traktują po macoszemu i jeśli już jakieś zdecydują się zjeść, najczęściej wybierają kiszony ogórek. Właściciele polskich barów i restauracji zdają się tylko umacniać ten antywarzywny trend. Niezależnie od pory roku do dań głównych niezłomnie podają ten sam nieśmiertelny zestaw surówek z marchwi, białej kapusty i selera. W sekcji sałat nieodmiennie zaś polecają mieszankę kapusty pekińskiej, kukurydzy z puszki z grillowaną piersią kurczaka, bez względu na to, czy za oknem słońce czy mróz.

Jedzenie zgodne z porą roku, jeszcze kilkadziesiąt lat temu wymuszone koniecznością, to zjawisko w naszym kraju niepopularne, być może właśnie przez pamięć owej konieczności. Niemniej wystarczy choć trochę znać tradycje polskiej kuchni, żeby skonstatować, że nieprzypadkowo zupę z brukwi na gęsinie jadało się na przełomie jesieni i zimy, a mizerię z koperkiem na przełomie wiosny i lata. Taki porządek ma głębszy sens, bo dzięki niemu do kuchni zgodnych z porami roku trafiają składniki najlepsze, bo sezonowe.

Jestem daleki od namawiania do masowego zajadania się marchwią, ziemniakami i selerem. Zachęcam jednak do wykorzystywania ich w kuchni właśnie teraz, zimą, gdy jest na nie najlepsza pora. Warzywa korzeniowe dobrze sprawdzają się w rozgrzewających daniach jednogarnkowych, a takie właśnie są najprzyjemniej odbierane zimą. Godne polecenia są teraz gęste zupy z grochu, fasoli i kapusty, wszelkiej maści żury, barszcze i kwaśnice. Warto przypomnieć sobie o brukwi i rzepie, która nadto doskonale sprawdza się jako składnik zimowych surówek. Poszukującym nieco bardziej wyrafinowanych smaków dobrze będzie teraz smakować zapiekana cykoria albo brukselka, tarty i placki z cebulą albo porem. Miłośnikom składników zapomnianych interesującym wydać się może jarmuż albo topinambur.

Spory jest wachlarz zimowych warzyw, które oczekują cierpliwie w osiedlowym warzywniaku. Jeśli jednak zima skłania kogoś do przypomnienia sobie smaków lata, lepiej darować sobie importowane warzywa wyglądem tylko przypominające świeże i sięgnąć po mrożonki. Zielony groszek, fasolka szparagowa, brokuły czy nawet wspomniany wcześniej kalafior, które zamrożono latem zaraz po zbiorach, będą teraz smakować o wiele lepiej niż importowane z dalekich stron warzywa świeże, bo sezon na nie przypada latem, a nie zimą.

  1. Podpisuje się pod wszystkim, co KK napisał. Rozmawiałem ostatnio z Chinką, która uczy się, a raczej chce uczyć się polskiego, interesuje się Polską i rozmawialiśmy dużo o jedzeniu. Napisała, że u nich warzywa to podstawa diety, tak jak chleb w Polsce. Można nawet nie jeść pieczywa, którego zresztą tam się prawie nie je, ale warzywa zawsze. To właśnie warzywa oraz mniejsza ilość mięsa, powoduje, że narody azjatyckie sa zdrowsze niż europejskie, mniej u nich otyłości, zawałów, udarów, raków, itd.
    Problem w tym, że mało jest u nas warzyw całorocznych. Ja osobiście preferuje buraki, które moi rodzice sami uprawiają w warunkach de facto ekologicznych, na oborniku. Burak jest całoroczny, można z niego robić mnóstwo rzeczy, ale najlepsze są z niego sałatki np. z dodatkiem cebuli, które osobiście wszystkim polecam.

  2. Faktycznie, dopiero od niedawna zaczyna się nagłaśniać kwestię warzyw sezonowych i dobrze, bo ludzie nie mają o tym pojęcia. Nie zastanawiają sie nad sezonowością warzyw, nad wartościami odżywczymi zawartymi w tych rosnących w sezonie, a tych hodowanych z jeszcze większą ilością „dopoalaczy”, w tym azotanów i azotynów. Kwestia smaku sztucznie hodowanych warzyw jest oczywista, choć zdarzaja się wyjątki- jak dla mnie np. szparagi zielone, którym się oprzec nie mogę:), jednak najważniejsze jes to jak szkodliwe de facto są te związki chemiczne, którymi szpryscuje się glebe i rośliny, by urosły, a następnie by rosło szybko i wygladały uroczo. Zastanawiam się tylko nad warzwyami np. pomidorami lub papryka sprowadzzanymi z np. Hiszpanii, w czasie, gdy u nas na nie nie sezon, jednak tam , jak najabardziej. Co do polskich arów i przeciętnych restauracji oraz przeciętnych stołów w polskich domach, to faktycznie zatrważający jest te doskonale przez Ciebie wymieniony zestaw surówek. Ja dodałabym jeszcze sałatę ze śmietaną i cukrem – o zgrozo, w miejsce oliwy z oliwek lub zimnotłoczonych olei. Pozdrawiam serdecznie.

    • Nie wiem o co Pani chodzi z tą sałatą? Mi akurat śmietana i cukier do sałaty nie pasuje smakowo, ale żeby na słono miało być niezdrowe czy nie smaczne? Podstawą zdrowego żywienia jest odpowiednie łącznie żywności, tak aby negatywny wpływ jednego produktu lub surowca, był neutralizowany przez inny. Nie wiem też, czemu Pani pisze o oliwie z oliwek, która nie jest wcale taka zdrowa, jak się mówi czy o zimnotłoczonych olejach. Niektóre oleje tłoczy się na gorąco i są równie zdrowe jak te na zimno.
      Z tego co mi wiadomo, to niektóre oleje rzepakowe lub lniane, np. wigilijny, popularny na Lubelszczyźnie tłoczy się na gorąco, tak przynajmniej mówi osoba która mi to tłoczy. Wyborne to, smaczne, można pić wręcz łyżkami.
      Ale co do warzyw sklepowych sprowadzanych z południa, to się zgodzę, kiedyś kupiłem mała sałatę w markecie, z Hiszpanii, tak napryskaną czymś że mi się potem przez 2 dni ją odbijało, a raczej tymi chemikaliami.
      Z drugiej strony, skandal z certyfikowaną żywnością ekologiczną, jaki miał miejsce we Włoszech, parę tygodni temu, udowodnił, że najlepsza i najzdrowsza żywność to taka z własnego ogródka lub ze wsi. Mi nigdy się po mamcinych pomidorach, ogórkach czy burakach, uprawianych na oborniku, niczym nie odbijało.

      • Na słono jest właśnie NORMALNIE (jak dla mnie).

        Tak się mówi o tych własnych ogródkach, a co najmniej 60% populacji w Polsce mieszka w blokach… A część ogrodów mieści się na ziemi skażonej ołowiem (praktycznie cały Górny Śląsk). Kupuję warzywa sezonowe albo mrożonki w najbliższym sklepie i niczym mi się nie odbija.

        A sałata nawet taka wyhodowana w przydomowym ogródku zazwyczaj zawiera mnóstwo metali ciężkich i innych szkodliwych substancji. To nie wpływa na smak, ale na nasz organizm – i owszem. (Dane z UR w Krakowie, kupowali sałatę w całym mieście i potem ją badali.)

        • Oj, chyba się Pani pomyliła z tymi blokami. Wg. ostatnich danych GUSu, 40 procent populacji mieszka na wsi, na terenach wiejskich, gdzie raczej o blok trudno, chyba że to PGR albo jakiś blok przyzakładowy. Mnóstwo ludzi wyprowadza się z bloków do swoich domów lub remontowanych bloków po rodzinie. Ja bym raczej powiedział, że w blokach mieszka dzisiaj poniżej 50 proc.
          Co do ogródku to mówiłem o ogródku na wsi, takiej 100 procentowej, gdzie jest normalny, 100 proc. obornik i zero nawożenia czy pryskania.
          Współczuje jednak osobom z Górnego Śląska, bo tam faktycznie niemal cały obszar jest skażony, chociaż oficjalnie można by go uznać za „ekologiczny”. Podobnie jest zresztą w innych, dużych miastach, takich jak Warszawa, Kraków, Wrocław, Łódź. Dla osób, skazanych na życie w takich miastach, nie mówiąc o wielkich molochach za granicą, po parę miliononów mieszkańców, faktycznie alternatywą będą warzywa sezonowe (burak jest całoroczny, a zarazem bardzo zdrowy i smaczny, przynajmniej dla mnie)no i mrożonki. Firmy mrożonkowe, nawet te mniej znane jak Agram z Lublina, obecnie nastawiły się na produkcję mrożonek i urozmaicone dania warzywne. Wbrew pozorom, nie jest to wcale takie złe w smaku, a na pewno zdrowsze niż gotowe dania ze słoika czy fix-y.

          • Och, skazanych na życie w miastach. Mieszkam w mieście z własnej woli. Mogłabym się uprzeć i kupić jakąś działkę czy inny skrawek ziemi, ale nie czuję powołania do dłubania w ziemi. Celowo używam tego określenia, którym wręcz szafuje moja Mama, mająca to upodobanie i z powodzeniem uprawiająca ogródek w samym sercu Górnego Śląska.

            Własny ogródek warzywny to kwestia możliwości ORAZ chęci, a kombinacja obu występuje rzadko – bo brak możliwości to nie tylko mieszkanie w bloku, ale też praca na etacie. Nie wyobrażam sobie pracować 8 godzin dziennie, plus zajmować się domem (bo ktoś musi), plus pracować w ogrodzie. Doby nie starczy.

            Jestem zdania, że każdy powinien robić to, co robi najlepiej, nie próbować być jednocześnie rolnikiem, serowarem, bimbrownikiem i cukiernikiem we własnym domu, plus kimśtam w pracy. Są ludzie, którzy zawodowo zajmują się uprawą warzyw – dajmy im zarobić.

  3. Weki, przetwory i mrożonki – idealny sposób na przetrwanie zimy. Bardzo chciałabym spróbować jarmużu i topinamburów, ale skąd je wziąć? Pytałam ostatnio o jarmuż na pobliskim targowisku – obdarzono mnie w odpowiedzi spojrzeniem porównywalnym do tego, które otrzymałam pytając o miskę z melaminy.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―