U Gordona Ramsaya

Jesienną szarugę i zimotę postanowiłem urozmaicić jakąś emocjonującą eskapadą. Mogłem pojechać do ciepłych krajów, aby w sformalizowanych grupach wycieczkowych podziwiać zabytki architektury i czerpać rubaszną radość ze skoszarowania w hotelach oferujących byle jakie jedzenie, którego co prawda można jeść, ile się chce, ale nie warto. Nie interesowały mnie jednak ani ciepłe kraje, ani gremialne podziwianie zabytków, ani tym bardziej opychanie się byle czym. Interesował mnie za to Londyn, który wyrasta w ostatnich latach na jedną z gastronomicznych stolic kulinarnego wszechświata. Spodobała mi się perspektywa odwiedzenia takiej stolicy, poleciałem więc do Londynu.

Moją eskapadę zaplanowałem wyjątkowo pieczołowicie. Na mapie naniosłem punkty, które interesowały mnie najbardziej. Nie było tam ani Big Bena, ani Tower Bridge, ani Westminster Abbey, ani nawet galerii figur woskowych. Zwiedziłem za to na londyński Borough Market, najstarszy w Wielkiej Brytanii targ. Udałem się też do spożywczej sekcji Harrodsa, najbardziej luksusowego domu towarowego na świecie. Zajrzałem do kilku klimatycznych londyńskich pubów. Wreszcie zagościłem w jednej z restauracji Gordona Ramsaya i o wrażeniach z tej wizyty napiszę dzisiaj.

Długo zastanawiałem się, którą restaurację wybrać, ale ponieważ w krawacie czuję się skrępowany, a eleganckie garnitury odbierają mi radość beztroskiej degustacji, postanowiłem wybrać nieformalne bistro Foxtrot Oscar, które mieści się w eleganckiej londyńskiej dzielnicy Chelsea przy Royal Hospital Road, tuż obok głównej restauracji Gordona Ramsaya sygnowanej jego nazwiskiem.

Foxtrot Oscar był kiedyś lokalną knajpą o swojskim klimacie, do której chadzało się przy każdej okazji. Ponieważ lokal był czynny do późna, chadzał tam też sam Gordon Ramsay, aby odpocząć po kuchennych mozołach w swojej restauracji. Miejsce tak ulubił, że gdy nadarzyła się okazja, postanowił je kupić. Ciekawa to historia i filuterne zrządzenie losu, a zarazem dobry powód, żeby właśnie od tego przybytku rozpocząć poznawanie kuchni Gordona Ramseya.

Ci, którzy spodziewają się, że będę pisał o tym, co w Foxtrocie zjadłem, srodze się zawiodą. Cóż mam bowiem napisać? Że jedzenie było dobre, onglet delikatny i krwisty a fishcake o właściwej konsystencji wnętrza skrywanej pod chrupiącą skórką? Że chleb był świeży i wypiekany na miejscu, masło wzorowe a warzywa jędrne? Że lokalny bitter zaskakiwał aromatem płatków róż na finiszu? Że podana na koniec czekoladowa gianduia godnie uzupełniła wieńczące lunch espresso? To przecież oczywiste, jakże mogłoby być inaczej? Napiszę więc o ogólnym wrażeniu.

Brytyjscy krytycy kulinarni zarzucają Ramsayowi, że wprowadzając w Foxtrocie swoje porządki i zmieniając po swojemu stylistykę lokalu, całkowicie pozbawił go duszy. Może i tak, nie znam klimatu starego lokalu, choć prostota nowego nie pozostawia żadnych wątpliwości – czasy leniwej i przykurzonej swojskości minęły, nadeszły czasy sprężystej i nowoczesnej elegancji. Tak sobie to wymyślił Gordon Ramsay i już. Lokal jest mały i tego Gordon Ramsay nie mógł zmienić. Przy wejściu stoi mała recepcja, a dalej kilkanaście małych stolików. Nie mają obrusów i stoją bardzo blisko siebie, może i zbyt blisko, ale w końcu to kameralne bistro, a miłośnicy wielkich przestrzeni i gigantomanii inwestycyjnej, którzy chcą zjeść u Ramsaya, siedzą już w jego nowej kreacji mieszczącej kilkaset osób Bread Street Kitchen. Ci, którzy nie mają nic przeciwko krotochwilnemu trącaniu się łokciami, wybiorą Foxtrota.

W minimalistycznej przestrzeni lokalu funkcjonuje wyjątkowo sprawna obsługa – zespół magików, którzy w sposób absolutnie doskonały tworzą tło dla klimatu miejsca. Gdy tylko otworzyliśmy drzwi, przywitał nas elegancki maitre d’hotel, który sprawdził rezerwację i uprzejmie poprowadził nas do stolika. Po chwili podał karty, z uśmiechem i elegancją odpowiadał na nasze pytania, cierpliwie wyjaśniał, co to jest onglet, wreszcie przyjął zamówienie i grzecznie poinformował, że zamówione przez nas dania są przygotowywane dla każdego gościa indywidualnie, stąd trzeba będzie na nie poczekać około 20 minut. Czekanie nie było nudne, podano tak dobry chleb i tak świetne masło, że natychmiast zrobiło się niesłychanie interesująco. Za chwilę pojawił się kelner, który przyniósł piwo i butelkę chłodnej wody, którą napełnił szklanki. Gdy tylko szklanki robiły się puste, kelner natychmiast pojawiał się znowu, aby dyskretnie napełnić je do właściwego poziomu. Maitre d’hotel wcale nie zniknął, wprost przeciwnie, doglądał porządku na sali. Podobnie jak kelner, poruszał się sprężystym krokiem, podchodził do gości z niewymuszoną gracją, a gdy zauważył na stoliku niepotrzebną szklankę, zajmował się nią błyskawicznie i bezszelestnie, dyskretnie skrywając ją za rękawem marynarki. Gdy kontrolnie upadł mi widelec, maitre d’hotel w okamgnieniu usunął go z podłogi i pojawił się z nowym.

Foxtrot Oscar to przyjemne bistro z prostym jedzeniem bez zbędnego zadęcia i fajerwerków. Spodziewałem się tu krótkiej karty inspirowanej brytyjską kuchnią i dobrego jedzenia i to wszystko dostałem. Nie spodziewałem się tam jednak aż tak doskonale zorganizowanej obsługi, która poziomem daleko przerasta tę z najlepszych polskich restauracji, choć Foxtrot Oscar to zaledwie nieformalne bistro.

  1. Drobna uwaga, największym i najbardziej luksusowym sklepem spożywczym w Europie (nie wiem czy na świecie) jest nie londyński, a berliński dom towarowy KaDeWe. Byłem tam raz i faktycznie wybór jest olbrzymi, choć akurat produktów z Polski nie widziałem. Niektóre polskie sklepy lub delikatesy zaopatrują się właśnie w KaDeWe, bo służy on też jako pośrednik.
    W Londynie nie byłem i nigdy nie tam nie ciągnęło, ale sztuka kulinarna na wyspach ostatnio się odradza i to sztuka oparta o brytyjskie produkty, a nie kolonialne, więc może faktycznie warto.

  2. o tak, Borough Market – uwielbiam!
    od kiedy mieszkam w Londynie (4 tyg) udało mi się odwiedzić już kilka marketów i każdy z nich ma niepowtarzalną atmosferę.
    co do Harrodsa – obecne stoiska mnie… rozczarowują. kilka lat temu wydawały mi się bardziej hmm niecodzienne 🙂
    i czekam na relacje z pubów!

  3. Nie wiem czy można podawać tutaj linki, ale polecam zapoznać się z tą stroną poświęconą regionalnym produktom i regionalnym kuchniom Wielkiej Brytanii. Są linki i namiary na najlepsze restauracje, jadłodalnie, producentów, sklepy:
    http://www.localfoodadvisor.com/index.html
    Anglicy, mimo swojego zacofania w porównaniu do Francji czy do Włoch, pod tym względem i tak nas wyprzedzają co najmniej o dekadę

  4. O ja głupia pipa, będąc w Londynie stołowałam się w trattorii w sąsiedztwie hotelu – nawiasem mówiąc, jedzenie było pyszne, ale nie brytyjskie, oczywiście. Za to obsługa dokładnie tak, jak opisujesz, może nieco mniej „wyprasowana” 😉

    Muszę to nadrobić!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―