Stek z probówki

Wygląda na to, że wkrótce na rynku pojawi się mięso z probówki. Naukowcy eksperymentują obecnie z hodowlą tkanek mięśniowych z komórek macierzystych świni i wołu, a efekty ich prób są więcej niż zadowalające. Zanurzone w chemicznym bulionie komórki namnażają się chętnie i szybko. Na razie wciąż za wolno, żeby produkcja mięsa w warunkach laboratoryjnych miała sens ekonomiczny, ale wszystko wskazuje na to, że stek in vitro na talerzu jest już tylko kwestią czasu.

Jak takie mięso będzie smakować, jeszcze nie wiadomo. Naukowcy nie zdecydowali się dotychczas zjeść owoców swoich badań. Chemiczna kąpiel ma zapewniać rosnącym stekom właściwości odżywczych, zaś smaku mają nabierać dzięki porażaniu ich prądem o stosownym woltażu. Już dziś naukowcy zapewniają, że mięso z próbówki ma być znacznie zdrowsze od mięsa zwierząt hodowanych konwencjonalnie.

Wieści o mięsie in vitro chyba już nawet nie dziwią. W kontekście badań nad hodowlą ludzkiej skóry i całych organów z komórek macierzystych, badania nad hodowlą mięsa zwierzęcego mogą się wydawać wręcz nieco spóźnione. Na ich wyniki z niecierpliwością oczekują za to aktywiści walczący o prawa zwierząt. Znana w Polsce dzięki Joannie Krupie organizacja PETA ogłosiła, że wynalazcy sposobu produkcji mięsa z probówki otrzymają nagrodę w wysokości miliona dolarów. Prace badawcze z zainteresowaniem śledzą też wegetarianie, którym czasami cieknie ślinka na myśl o kiełbasce z grilla. Wygląda na to, że wkrótce także i dla nich znajdzie się szpyrka.

Produkcja żywności w sztucznych, choć jeszcze nie laboratoryjnych, warunkach jest dziś faktem, przede wszystkim w sektorze warzywno-owocowym. Producenci zimowych pomidorów, ogórków, papryki i truskawek już dawno przestali wykorzystywać naturalną glebę, obornik i światło, stawiając na watę szklaną, skomplikowane systemy dozowników substancji mineralnych niezbędnych roślinom do wzrostu oraz sztuczne oświetlenie. We wczorajszym odcinku swojego programu Robert Makłowicz oprowadzał widzów po holenderskich plantacjach roślin hodowanych pod szkłem. Do przygotowania jednej z potraw wykorzystał hodowane tam kiełki, które rosły w plastikowych pudełeczkach wypełnionych sztucznym podłożem. Wystarczyło wyjąć zawartość pudełeczka, odciąć listki i wrzucić je do sałatki. Nie trzeba ich było nawet myć.

Wygodne to, ale czy smaczne?

  1. Nie mnie oceniać czy hodowanie sztucznego „mięsa” jest konieczne, czy też jest kolejnym działaniem bardzo określonego koncernu, mającego zgromadzić na wirtualnym koncie kolejne E-miliardy. Już nie wszyscy mają pamięć smaku normalnej kury, świni, wołu czy innego królika. Nikt tez specjalnie nie walczy o powroty do dawnych smaków – mam na myśli surowce – hodowcy z naukowcami wypuszczają kolejnego wieprzka bez słoniny, z dużą warstwą boczku i potężnym schabem. Opowiadają ustami różnych „autorytetów” o szkodliwości smalcu, odwracając uwagę przeciętnego zjadacza mięsa od faktu iż wszystkie części wieprza zaczynają powoli smakować tak samo. Smalec – smarowidełko, kupiony w sklepie sieciowym, może być wystawiony na działanie temperatury, chociażby słońca. Gwarantuję, że nawet się nie zrobi bardziej „smarowny”. Rozróżnienie usmażonego kawałka schabu od kawałka szynki przechodzi do historii smaków. Z bliższego mi podwórka, które lokuję na rynkach warzywnych Trójmiasta. Moje ulubione pomidory malinowe lub bawole serca (te praktycznie można spotkać tylko u upartych działkowiczów) w ubiegłym sezonie dochodziły ceną do 12 pln. W tym sezonie maksymalna cena 8 pln. Piękne, równe kształtem i kolorem „malinowe” nie różnią się wiele smakiem od pozostałych „plastikowych” gatunków pomidora. Jedynie przerobione na przeciery dają minimalną różnice w smaku. Papryka różni się tylko kolorem. Rynek we Wrzeszczu szczyci się wyborem ziemniaków. Są stragany z pięcioma gatunkami, jeszcze różniącymi się wyglądem, smakiem i nazwą. Ale już w sklepach sieciowych kupujemy niezwykle kształtne ( tylko różnice w wielkości) ziemniaczki z opisem: na sałatke, na grilla czy do gotowania. No, uproszczenie dla wygody kupującego. Zadałem sobie trud zbadania właściwości tych przedstawicieli ziemniaka. Wszystkie trzy gatunki mają tak zbliżone parametry, że najlepiej było by napisać :”do zjedzenia”. Smak identyczny, nie rozsypują się, a więc kroić po ugotowaniu można bez strachu , gotują się rewelacyjnie krótko, pieką na grillu też, a jak się dobrze przegotuje to i od biedy wyjdzie puree. A to że bez smaku?! A to kupi się torebkę jakiegoś rewelacyjnego sosu, znanego producenta i po co komu smak ziemniaka?! Kultura plastikowego jedzenia zaczyna równo i niepostrzeżenie wkraczać do producentów żywności, stosując argumenty łatwiejszej , bardziej wydajnej, odpornej na szkodniki i choroby uprawy czy tez hodowli. Sensu w tym większego nie widać. Ludność wiejska jest już od dawna zagrożona bezrobociem. Hodowanie na własny użytek, a co zostanie na sprzedaż – jest pewnym rozwiązaniem. Jeszcze lepszym jest częściowe lub całkowite przetworzenie płodów rolnych i wyhodowanej świnki. Takie wyroby musiały by mieć charakter smakowy, były by bardziej bezpieczne dla zdrowia, nie mówiąc o radości dla podniebienia . Ale to wszystko wymaga uregulowań systemowych. A na takie działania odzywa się tajemnicze lobby, które coraz bardziej agresywnie postuluje pełną unifikacje homo sapiens, we wszystkich obszarach Życia. Można by snuć dyskusję, próbować prostować skrzywione, powracać do stanu naturalnego. Zawsze też można zadać pytanie: – komu potrzebne są różnice w smaku pomidora, kartofla, schabu, piersi z kaczki, łososia?! Modyfikacja genetyczna już daje tragicznie znać o sobie. Obrońcy zwierząt walczą o humanitarne traktowanie zwierzątek laboratoryjnych. Kto zawalczy o Człowieka ?!
    A pan Makłowicz zrobiłby raz w życiu coś pożytecznego NIE pokazując bylejakości holenderskiej. W 1988 roku, pewien producent wędlin z Holandii, zaproponował mi zajęcie sie dystrybucją jego wyrobów. Był to okres „głodu” w naszym kraju. Przedstawił 5 produktów: szynkę, polędwicę, baleron, boczek, mielonkę.
    Już sama tekstura wyrobów budziła niepokój.. Boczek zupełnie bez tłustego. baleron bez cudownych przerostów, szynka z jakiegoś gigantycznego świniaka – ani śladu żylki, tłuszczyku. Proba smakowa, dalsze rozmowy o technologii wytwarzania tychże wyrobów wprawiła mnie osłupienie. Cena zbytu – niższa niż w ówczesnym, polskim handlu. Zrezygnowałem z intratnej propozycji, by w chwilę później zetknąć się z podobną rzeczywistością wyrobów polskiego producenta – wynalazcy np. schabu z indyka czy dziesiątek podobnych bzdur.
    Pozdrawiam

    • Widać, że ma Pan małe pojęcie o rzeczywistości i czasami warto wyjechać z Pomorza, Gdańska w szczególności i pojechać na prowincję albo w inne regiony kraju. Na Lubelszczyźnie jakoś nie widać, żeby na targach byłby sztuczne pomidory, wystarczy poszukać a można trafić. To samo tyczy się innych warzyw. Nie widzę także problemu „unifikacji żywności”. To, że się kupuje wyłącznie w marketach lub sklepach sieciowych to wina samego siebie, a nie polityki czy kogo tam jeszcze. Ludzie nie rozumieją, że jako klienci i konsumenci dyktują warunki producentom. Sieci handlowe zmieniają profil swoich sklepów z hiper- na super markety lub małe sklepy, ponieważ Polak nie chce kupować w wielkiej hali, do której musi dojeżdżać.
      Na każdy rodzaj żywności jest miejsce na rynku, ale to od konsumenta zależy przede wszystkim jaki będzie dominujący. Ludzie kupują żywność gotową, ponieważ nie mają czasu i nie chce im się jeździć na wieś i kupować surowce na wiejskich targowiskach.
      Projekt miejskich targowisk, na których sprzedawali by swoje produkty, rolnicy jest właśnie wyjściem na przeciw oczekiwaniom konsumentów.
      To konsument i jego portfel oraz jego nogi dyktują rzeczywistość, a nie odwrotnie.

      • Popieram Jakubie Twoja opinię, skądinąd mocno krytyczna wobec powyższego adwersarza, ale jednak uzasadnioną.
        Nie może być tolerancji dla tak jednostronnego i na siłę naginanego poglądu na kulinarną rzeczywistość. Nie trzeba specjalnej wnikliwości, by dostrzec, że masowość i wielkoprzemysłowość to tylko jeden z wymiarów dzisiejszego żywienia. Pięknie ujął to Fernandez-Armesto w Historii jedzenia: każdej przemysłowej rewolucji w jedzeniu odpowiada rzemieślnicze przeciwnatarcie. Blog KK jest najlepszym dowodem coraz większej świadomości konsumentów w kwestii smaku i dbałości/radości z doznań smakowych.

  2. Dodam tylko, że patrząc na pana inne komentarze, widzę, że za bardzo jest Pan oderwany od rzeczywistości polskiej, a za bardzo buja pan w holendersko-japońskich obłokach. Lepiej czasami zejść na ziemię i zamiast „kosmopolityzmu” wybrać eurocentryzm i regionalizm, wtedy nie będzie powodów do narzekań co do jakości żywności.
    Pozdr.

  3. Ha, też mnie zdziwiło, że Makłowicz, taki orędownik naturalnej hodowli i upraw podnieca się jakąś holenderską szklarnią i bez skrzywienia przyrządza sałatkę z bezsmakowych pomidorów, których nigdy nie musnęło słońce. Sporo stracił w moich oczach po tym odcinku 🙁

    • Nie wiem po co te lamenty. Taka jest idea programu, że Makłowicz odwiedza różne miejsca, w których jedzenie jest też różne co do jakości. Będąc w Holandii trudno, żeby poprosił o pomidorki z południa Włoch. Na tym polega kulinarny terroir.

  4. Na targu warzywa sa czesto drozsze niz w dyskontach. Ludzie w wiekszosci kieruja sie cena, nie mysla co jest zdrowsze czy bardziej eko. Moje ciocie, ktore mieszkaja na wsi same zaopatruja sie w dyskontach, bo twierdza, ze nie oplaca im sie dogladac cebuli czy marchewki dla 2 osob. A stac na targowisku i sprzedawac? Lepiej nie zarobic 10 zl a poogladac telewizje ! I kolo sie zamyka….

  5. Jakub napisal, ze to konsument i jego portfel oraz jego nogi dyktują rzeczywistość. Dokladnie tak jest i z tego wlasnie powodu sklepy w Polsce i we Wloszech, gdzie mieszkam, tak bardzo sie od siebie roznia. Tu jajka z chowu klatkowego mozna kupic tylko w dyskontach (gdzie 90% klientow to obcokrajowcy, przynajmniej w Lidlu kolo mojego domu), a na wiekszosci opakowan z kawalkami kurczaka jest napis „no OMG”. Sa tez tansze, bez tego napisu, ale tu prawie nikt ich nie kupuje! Wlosi sa bardzo wybredni i jakosc jedzenia jest dla nich bardzo wazna. W Polsce jest inaczej i szynka ma 50% miesa bo najpewniej tej ze 150% miesa ale 3-krotnie drozszej nikt by nie kupil. Wiec jej w sklepach nie ma, a za to ma szanse pojawic sie stek z probowki.

  6. Tak się składam, że Włochy znam dosyć dobrze, bo mam rodzinę na północy, którą uważam, za najciekawszą część kraju. Polacy właśnie powinni dążyć do tego co jest we Włoszech lub we Francji. To są kraje bardzo podobne kulinarnie, historycznie i społecznie do Polski, do niedawna jeszcze rolnicze, gdzie większość ludności żyła na wsi, tradycyjne, gdzie mimo laicyzacji, tradycje pewne przetrwały. Jeśli chodzi o handel to bliżej nam do Włoch gdzie popularniejsze są mniejsze sklepy, względnie supermarkety podobne do naszych dawnych Społemów (Coop, Esselunga), we Francji dominują hipermarkety i supermarkety sieciowe.
    Podstawa powrotu do dobrych zwyczajów kulinarnych to spojrzenie w przeszłość do dualistycznej historii kraju: chłopskiej i szlacheckiej. Polska od wieków byłą krajem rolniczym, tak jak Włochy, Francja czy Hiszpania, z dominacją ludności wiejskiej. Podobnie jest teraz w Indiach lub Chinach, które to również budują swój rynek rolno-spożywczy w oparciu o wzorce z Włoch lub Francji.
    Nie wolno jednak zapominać o tym, że świat ewoluuje i dzisiaj na wsi mieszka tylko 30-40 procent ludności Polski, a znaczna część w dużych aglomeracjach. Dlatego też żywność przemysłowa, w tym i GMO, od której nie uciekniemy, jest konieczna.
    Grunt to dobrze to wszystko zbalansować i nie czerpać złych wzorców od kogoś, kto zupełnie jest do nas niepodobny (Holendrzy, Japończycy, Amerykanie, itd.).

  7. Zapomniałem dodać, że pan R.Makłowicz nie jest kucharzem, nie ma żadnego wykształcenia w tym kierunku (w przeciwieństwie np. do Okrasy). Jest dziennikarzem, podobnie jak Bikont, więc nie ma co wymagać od niego, że będzie przedstawiał żywność w taki sposób w jaki robią to profesjonalni kucharze w telewizji.
    Swoją drogą czekam na jakiś artykuł po polskim „kucharzeniu na ekranie”, bo to jest ciekawy temat. W Polsce przyszła moda na programy kulinarne, książki, festiwale, ale poziom tego wszystkiego jest na niewiele lepszym poziomie niż polska gastronomia.
    Autor bloga mógłby zrobić jakieś subiektywne zestawienie wszystkich „gotujących na ekranie”, a jest tego troche.
    Od siebie dodam, że takich „gotujących na ekranie”, których można by uznać za profesjonalistów można policzyć na palcach jednej ręki i na pewno nie ma w tym ani Gesslera, ani Makłowicza.

    • Robert Makłowicz jest historykiem. I całe szczęście, że nie jest jedynie zawodowym kucharzem, a jedzenie prezentuje zawsze w szerokim społeczno-historycznym kontekście. Jego wkład w popularyzację innych kulinarnych tradycji w Polsce jest niepodważalny. Polska moda na kulinaria to w dużej mierze zasługa Makłowicza.
      Warto pamiętać, że jedzenie nie kończy się (ani nie zaczyna) na talerzu.

      • @ Pauillac. Zacytuję:”Warto pamiętać, że jedzenie nie kończy się (ani nie zaczyna) na talerzu.”
        Przepraszam, chyba nie zrozumiałem czegoś. Gdzie w takim razie kończy się jedzenie?!
        Pozdrawiam

  8. A ja i tak uważam, że bez Makłowicza i Bikonta, Polacy zaczęli by z powodzeniem odkrywać ciekawe kulinarne smaki. Kto wie czy nie szybciej i z większą gracją. Na pohybel pseudo-aurytetom.
    Obiektywnie rzecz biorąc, to Makłowicz tylko skopiował to co Włosi, Francuzi, Szwajcarzy, Hiszpanie robią od dawna, stosując znaki jakości związane z pochodzeniem geograficznym. Wyjątkwość niektórych produktów lub potraw regionalnych wynika nie tylko z terroir ale bardziej z historycznego zaplecza czy tradycyji. W Polsce wystarczy przytoczyć tylko: Obwarzanek Krakowski, Chleb Prądnicki, Bajgiel z Kazimierza, Cebularz Lubelski czy Rogal Świętomarcińśki. Żaden z tych produktów nie bazuje na terroir czyli cechach klimatyczno-glebowych, a bardziej na historii i tradycjach obszaru, gdzie powstały.

    • Terroir to pojęcie zasadniczo nieprzetłumaczalne na polski. Francuzi stosują je do wina na oznaczenie kompleksu czynników decydujących o odmienności określonej parceli uprawy winorośli. Oczywiste jest, ze posługując się tym pojęciem wobec fragmentu kultury (czyli dobra kulinarnego) odnosi się ono także do specyfiki kulturowej miejsca pochodzenia produktu.
      Lepiej byłoby zatem, abyś nie operował „terroir” w tak jednoznaczny sposób jak powyżej. Potraktuj je trochę bardziej metaforycznie.

    • zacytuję: „na pohybel pseudo-autorytetom” sugerowałby, że lansujesz dość PiSowską wizję kulinarnej kultury.
      Zapomniałeś dodać: „Polacy zasługują na więcej” niż tylko na Makłowicza.

      • Tym samym, strzeliła sobie Pani/Pan samobója, ponieważ ja tutaj nie pisałem o polityce, na której, akurat „co nieco” się znam. Nie głosowałem w wyborach, jak przystało na „oświeconego” obywatela, bo niby na kogo miałbym głosować, skoro do wyboru było samo bydło???
        A co do „zasługiwania na więcej” to faktycznie ten sloga akurat do mnie trafia, bo polityka ostatnich 4 lat poprowadziła polskie rolnictwo i polski przemysł spożywczy oraz gastronomię w czarną dzurę. Ten niedojda Sawicki woli zmieniać (pod względem żywnościowo-gastronomicznym) Polskę w Niemcy lub Holandię niż we Francję czy Włochy, dlatego wygrana obecnego obozu to prawdziwa tragedia dla polskiej gastronomii, rolnictwa, żywności, itd.

      • Pauillac! Intrygująca mnię PiS-owska wizja kulinarnej kultury! Czy skrót PiS oznacza
        partię polityczna w RP?
        Jeżeli tak, to proszę łaskawie, wyjaśnij choć skrótowo pojęcie : PiS-owska wizja kultury kulinarnej. Z góry dziękuję!
        Pozdrawiam

        • Świetny komentarz. Ja sam nie rozumiem, o co tej Pani chodziło? Co ma gastronomia i żywność do polityki? Rozumiem powiązanie spraw rolnych czy polityki żywnościowej państwa, tutaj różne partie mają różne pomysły, ale kulinaria i gastronomia?
          Sam czekam na podanie właśnie tej różnicy miedzy PiSowską (w skrócie – Kaczyńskiego)a POwską (w skrócie Tuska, bo Schetyna przegrał wojnę w partii)wizją kultury kulinarnej.
          Z tego co mi się wydaje, to właśnie Gessler, Makłowicz i reszta tych pseudo-autorytetów, nie mających dyplomów kulinarnych jest bardziej zbliżona do wizji PiSoswkiej, gdzie nie ma żadnych „zamkniętych kręgów” i nawet malarka czy dziennikarz mogą zajmować się pouczaniem innych jak gotować. PO i ich wizja zamkniętych korporacji zawodowych jest bliższa własnie mojej koncepcji, aby to specjaliści w danej dziedzinie zajmowali się „uczeniem ludu” w tej dziedzinie.

  9. A od kiedy to Terroir jest używane tylko w odniesieniu do wina?? W każdej książce czy opracowaniu, poświęconym produktom GI używa się tego stwierdzenia, choć może nie na każdym kroku.
    Tu chodzi o warunki klimatyczno-glebowe przede wszystkim. W Polsce też mamy swoiste „terroir” dla ostatnio zarejestrowanych Jabłek Grójeckich. Wystarczy przeczytać wniosek rejestracyjny, aby zobaczyć szczegóły, ale chodzi głównie o specyficzne, dla okolic Grójca przymrozki w porze jesiennej, powodujące odpowiednie ubarwienie i smak tych jabłek.
    Podobnie jest z Jabłkami Łąckimi (tu chodzi o mikroklimat)czy np. Fasolą z Doliny Dolnego Dunajca (klimat+gleba oraz wody podziemne).

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―