Wściekłe gary – reaktywacja

Adam Gessler pojawił się wreszcie z drugą serią Wściekłych Garów i to w iście gwiazdorskim stylu – długo oczekiwany i całkiem znienacka. W nowej serii, będącej w zasadzie gładką kontynuacją poprzedniej, mamy podróżować z prowadzącym po miejscach jego marzeń – sekretnych oazach polskiej gastronomii, prostych ale swojskich, z których powinniśmy być dumni przed Europą, zwłaszcza że teraz to my obejmujemy prezydencję w Unii. Skoro tak, mamy też być ciekawi smaków innych narodowych kuchni europejskich, aby posiąść kulinarną wiedzę o obszarach, nad którymi przypada nam prezydować.

Na pierwszy ogień poszły dwa małe sklepiki – jeden z wiktuałami polskimi a drugi z węgierskimi. Wybór wielce trafny, oba sklepiki bez wątpienia były warte pokazania choćby po to, by udowodnić właścicielom tysięcy podupadających sklepów spożywczo-przemysłowych ułomnie usiłujących konkurować z sieciami handlowymi, że jest dla nich nadzieja – o ile podchwycą pomysł. W obu establishmentach Adam Gessler podjął rozmowę z klientami, a właściwie klientkami, które pakowały do siatek zakupy i wyjaśniały, dlaczego robią je właśnie tu.

Z rozmówczynią ze sklepiku węgierskiego Adam Gessler spotkał się później w kuchni swojej restauracji, gdzie wspólnie postanowili przygotować coś na węgierską nutę. Do tego momentu wydawało mi się, że chaotyczny charakter programu uległ niejakiemu uporządkowaniu, ale dalsza część odcinka ujawniła, że wcale nie.

Nagle w restauracji pojawił się tajemniczy gość o tubalnym głosie, którego posadzono przy stoliku i mianowano jurorem do spraw jakości gulaszu. Gość miał stwierdzić, czy woli gulasz polski, który na co dzień podaje się w restauracji Adama Gesslera, czy może węgierski pörkölt, który przygotowano specjalnie dziś. Nie wiadomo, czy pörkölt przygotowała klientka węgierskiego sklepu, na co wskazywałoby demonstracyjne zakładanie białych fartuchów, czy szef kuchni restauracji, na co mogłyby wskazywać słowa Adama Gesslera. Wózek z gulaszem nadjechał niespodziewanie i nie wiadomo skąd.

W każdym razie gość o tubalnym głosie bezzwłocznie przystąpił do analizy i natychmiast stwierdził, że potrzebuje więcej ostrości. Podano mu więc paczkę sproszkowanej węgierskiej papryki, którą gość nader obficie posypał danie. Nie uzyskawszy satysfakcji, zażądał dodatkowo czarnego pieprzu. Rzecz o tyle dziwna, że węgierska papryka, którą przecież rozpuszcza się w gorącym tłuszczu przed przygotowaniem potrawy a nie sypie na danie przed zjedzeniem, wcale nie ma nadawać daniu ostrości, zaś czarny pieprz nie ma z kuchnią węgierską wiele wspólnego.

Przygotowano jeszcze jedno danie – łazanki z twarogiem i skwarkami. Przepis wymaga, aby twaróg, którym posypuje się łazanki, rozetrzeć w dłoniach. Ceremonię rozcierania przeprowadził przed surowym obliczem gościa osobiście Adam Gessler wraz z towarzyszką. Jej dłonie zdobiło kilka sztuk biżuterii. Na jurorze nie wywarło to co prawda żadnego wrażenia, ale wszystkich tych widzów, którzy higienę na talerzu przedkładają nad sam talerz, musiało przyprawić o wstrząs anafilaktyczny.

Nieco mniej chaotycznie było w sklepiku polskim o intrygującej nazwie Zając w kapuście. Miejsce umyka jakiejkolwiek klasyfikacji. Trochę przypomina garmażerię, nieco tchnie babciną spiżarnią. Na kontuarze stoi profesjonalny ekspres do kawy, obok spore zapasy ładnie wyrośniętej drożdżówki, wędliny, pasztety, przetwory, słowem – sklepik z klimatem.

Jest tam i parę stolików, przy których można spocząć i przekąsić coś ciepłego z menu dnia. Adam Gessler zamówił sobie wołowe bitki. Wówczas padło jedyne podczas odcinka przekleństwo, ale usprawiedliwione, bo z egzaltacji nad wyjątkowością kąska. Ten musiał być wyjątkowy, bo Adam Gessler zaklął zanim jeszcze zdążył donieść widelec do ust, po czym, swoim zwyczajem, poderwał się od stołu i chwycił za głowę. Trzeba dodać, że wygłuszone dźwiękiem roztłukiwanego kieliszka przekleństwo zostało uzupełnione dodatkowymi okrzykami „Matko Boża!” oraz „Jezus!”, co musiało powściągnąć tych wszystkich, którzy tylko czekali, by wykrzywić usta z niesmakiem.

Matko Boża, Jezus! Oglądajcie!

  1. „Jezus Maria” jak ja nie lubię tego faceta… W pełni się z Tobą zgodzę co do chaotyczności programu, a już to rozcieranie sera rękoma rozłożyło mnie na łopatki!

  2. oglądałem program i nie mam z nim problemu. Facet może faktycznie jest zdecydowany w sądach/gestach, trochę o ułańsko-kulinarnej naturze, ale to dobrze, bo dyskurs kulinarny nie żywi się wyłącznie anorektycznymi pięknisiami kontemplującymi „nuwel kjusin”.
    Taki trochę off-roadowy Bourdain po polsku.
    Popieram.

  3. Według jednych geniusz według innych midas według jednych szarlatan. Przygotujcie chusteczki z Lukullusa bo już za chwilę pocieknie wam ślinka!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―