Marek Kondrat: dla wina zszedł ze sceny

Gazeta Wyborcza doniosła, że w środę komisyjnie zdegustowano dwie butelki szampana z partii spoczywającej na dnie Bałtyku od 160 lat. Na tajemnicze znalezisko natrafiła grupa szwedzkich nurków penetrująca w lipcu leżący na dnie morza wrak. Nurkowie wyłowili 168 butelek szampana znanej do dziś marki Veuve Clicquot oraz nieistniejącego już szampańskiego domu Juglar. Bałtycki szampan, jak potocznie określa się znalezisko, ma zostać wystawiony na aukcję, a specjaliści szacują, że butelka z łatwością powinna osiągnąć cenę 50 tys. euro.

Tematyka winna gości ostatnio na łamach Gazety Wyborczej często. Kilka tygodni temu wydawca dziennika sprawił czytelnikom miły prezent – praktyczny przewodnik początkującego amatora wina, który prostym językiem odpowiada na 80 pytań, które warto zadać, aby móc wino zrozumieć. Z Gazetą Wyborczą należy także wiązać powstały niedawno internetowy projekt Klub 6 win, którego twórcy postawili sobie za zadanie ponieść kaganek winnej edukacji pod polską strzechę. W tym celu powołano grono ekspertów, które poleca członkom klubu wina niedrogie ale dobre i sprawdzone, a w otwartym handlu niedostępne. Na czele eksperckiego grona stanął Marek Kondrat, bez wątpienia twarz numer jeden polskiego rynku winiarskiego ostatnich lat.

Wino próbowano w Polsce promować na różne sposoby. Na pierwszą taką próbę zdecydował się ks. prałat Henryk Jankowski, który własnym wizerunkiem opatrzył serię win mszalnych Monsignore. Twarzą win stołowych stał się następnie Cezary Pazura, który firmował swoim nazwiskiem markę Pazurro. Na winnych etykietach znalazł się także Robert Makłowicz, który polecał serię win węgierskich. Jednak żaden z tych pomysłów nie okazał się na tyle chwytliwy, żeby mógł zagościć na rynku na dłużej.

Marek Kondrat promuje wino inaczej. Jego wizerunku nie znajdziemy na żadnej butelce, a jego nazwisko nie tworzy odrębnej marki wina. Kilka lat temu ostatecznie porzucił scenę i założył ogólnopolską sieć sklepów winiarskich. W minionym tygodniu temu otworzył swój piętnasty sklep, tym razem w Toruniu. Zapowiedział, że będzie to pierwszy sklep jego sieci, w którym będzie można zamawiać wina na kieliszki, a cena takiego kieliszka nie ma przekroczyć 5 zł. Filozofia działania Marka Kondrata zasadza się na przekonaniu, że Polaków można zainteresować winem, o ile nie będzie ono przesadnie drogie. Dlatego stawia na takie wina, których cena za butelkę waha się w granicach 20-40 zł i, jak widać, odnosi sukcesy.


Marek Kondrat wspomina wino z Torunia

Rynek winiarski w naszym kraju jest wciąż dziki i czeka na zagospodarowanie. Wina pijemy niewiele, najczęściej nie przywiązując większej wagi ani do miejsca jego pochodzenia, szczepów gron, z którego powstało, ani marki. Apetyt na wino mamy, szczególnie jeśli jego cena jest przyzwoita, co skrzętnie zaczęły ostatnio wykorzystywać nawet sieci dyskontów. W internecie pojawiły się fora nieokrzesanych jeszcze miłośników win z dyskontów, miło zaskoczonych choćby ofertą Biedronki, zwłaszcza w sekcji win portugalskich. Z jednego z takich forów dowiedziałem się, że w sklepach tej sieci pojawiło się… Barolo za (sic!) 20 zł. Na półkach sklepów sieci Lidl od jakiegoś czasu pojawiają się krótkie serie win włoskich. Ostatnio zagościły tam białe włoskie Gavi i Frascati. Pojawiły się też czerwone Negroamaro i Primitivo. Dyskontowe okazje błyskawicznie giną z półek, a to oznaczałoby, że miłośnicy wódki i piwa zaczynają sięgać po korkociągi. Czy to zmiana trendu? Czas pokaże, wszak wino nie lubi pośpiechu.

  1. Jeśli mogę moje trzy grosze dorzucić… w zeszłym tygodniu Pan Marek K. otworzył sklep także w Bydgoszczy. A ofertę winiarska Lidla i Biedronki wprost uwielbiam! Pozdrawiam!

  2. piłem ostatnio butelkę z Lidla – Katalończyk klasy Riserva, nieco droższy jak na warunki dyskontowe (13 zł). Nie był ohydny, ale też nie dał żadnej przyjemności. Ot, rozwodnione ponad miarę, zdominowane maślaną beczką (raczej wiórami?), przesłodzone na podniebieniu…. wino instant, tak błyskawiczne, tak króciutkie. Zero emocji – ale przecież nie wiązałem z nim żadnych nadziei, więc i trudno doszukiwać się zawodu.
    W szafce oczekuje jeszcze niejaki cabernet z Kalifornii, też lidlowski, za niecałe 9 zł. jakoś do tej pory nie mogę się przemóc, więc nadal będzie dojrzewał, aż obróci w utlenioną maderę….
    Doceniam dydaktyczny potencjał ofensywy tanich okołowytrawnych win (i ich dobroczynne działanie na zmacerowane wódą polskie gardła), ale wolę wypić wino mniej i rzadziej, ale kupić lepiej i drożej. Tanie wina w Polsce to mimo wszystko – niestety – słaby surogat, który do wina tylko aspiruje.
    A na przyzwoite wina po 3-4 euro poczekajmy do Włoch.

    • Zgadzam się, tańsze wina dyskontowe, takie właśnie cienisze, krócisze i płycisze to takie winne epizody. Jednak niektóre, sprzedawane zwłaszcza w krótkich seriach, np wina z Sardynii, Apulii czy Lacjum, okazują się nadspodziewanie dobre jak na świat polskiego taniego wina. I tym przypisałbym właśnie działanie edukacyjne, bowiem mimo swej efemeryczności mają jednak poprawne bukiety i kierunkują podniebienia na odpowiednią drogę.

      Muszę przy okazji z rozczarowaniem przyznać, że ostatnio dwukrotnie miałem nieprzyjemność obcowania z reprezentantami mainstreamu polskiej sytlistyki winiarskiej: carlo rossi czerwony oraz michel angelo. W przypadku pierwszego, które popiłem po ciekawym poludniowoafrykańskim rose, a które okazało się, zwłaszcza w kontraście, płynną i dość ohydną pianką marshmallow, odstawiłem kieliszek w ustronne miejsce, uwalniając się od konieczności odmowy dolewek. Za to w przypadku drugiego, musującego M-Angelo, które jest po prostu jednym wielkim NIC, wyraźnie odmówiłem dolewki zalecając gospodarzowi zachowanie reszty butelki na akcję protestacyjną z paleniem opon i rzucaniem koktajli w prezesów – pewnie się nie zapali, ale za to jak uroczo się rozczłonkuje! 🙂

  3. Nie zaglądałam nigdy do Kondrata, bo bałam się o mój portfel – a tu taka miła niespodzianka! Fantastycznie.

    Obawiam się jednak, że masowe picie wina to nie tylko cena, ale pewna kultura picia: dla przyjemności smaku. Polacy mimo wsyzstko nadal piją, żeby się upić, o czym świadczy nieustająca popularność wódki.

    (Nie jestem żadnym znawcą wina ani tym bardziej koneserem, piję wino, bo mi smakuje. Pijana byłam dwa razy w życiu – pierwszy i jednocześnie ostatni.)

    • No właśnie, sprawa zasadnicza to polowanie na smaki i poszukiwanie niuansów. Z wódką tak się nie robi, bo wódkę leje się głęboko do gardła, żeby za bardzo nie parzyć sobie jamy gębowej, za to wino jednak ma zostać w tej jamie i to jak najdłużej.

      Zastanawiam się jednak, co czują i czego oczekują głęboko zamyśleni konsumenci wirtualnych produktów winnych typu Fresco albo Varna, który memłają w ustach długo i namiętnie, wywracając oczami?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―