Jaka kuchnia kociewska?

Podczas kolacji, na której gościłem w miniony weekend, wywiązała się dyskusja na temat kuchni regionalnej, a ściślej kuchni kociewskiej. Podróżniczka Bożena, która przebyła chyba całą kulę ziemską i posmakowała pewnie wszystkich możliwych substancji spożywczych, zatrzymała się na chwilę nad zagadnieniem kuchni kociewskiej i zadała pytanie: „czy są jakieś kociewskie potrawy?” Nie czekając na nadejście odpowiedzi, udzieliła jej sobie sama: „no przecież nie ma”, po czym zajęła się kończeniem niedojedzonego zrazika spoczywającego na jej talerzu.

I to jest chyba jeden z największych błędów w docieraniu do prawdy o dawnej kuchni ludowej, dziś określanej mianem regionalnej. Zdaje się, że kuchnię regionalną traktujemy podobnie jak kuchnie narodowe, oczekując pełnych atrakcji przepisów, feerii smaków i odkrywczych połączeń, słowem szaleństwa na talerzu i eksplozji na podniebieniu. Wydaje nam się, że regionalne jedzenie radośnie pałaszowali przyodziani w ludowe stroje chłopi, a wiejskie baby w chustkach z nie mniejszą radością ładowały im chochlami w drewniane talerze. Taka wizja kuchni regionalnej współcześnie realizowana przez przydrożny przemysł gastronomiczny rodem z najkoszmarniejszych snów Cepelii, przypomina rubaszny skansen. Włochate golonko, karkówka, czy kotlet z ziemniakami nie ma z kuchnią regionalną nic wspólnego. Nic a nic.

Jeśli chcemy zrozumieć istotę kuchni regionalnej, należy uruchomić element empatii i zastanowić się, jak kiedyś wyglądało życie na wsi. A wyglądało całkiem skromnie. Ówczesne warunki życia kazały wykorzystywać każdy skrawek surowca, nic się nie mogło zmarnować, a i tak tu i ówdzie brzuchy piszczały z głodu. W miastach bywało nieinaczej. Moja mama, która mieszkała wszak w mieście, wspomina, że mięso jadało się wówczas od wielkiego święta. Kawałek szmurowanej wieprzowiny przeznaczony był dla pana domu, reszta ferajny zadowalała się kapką sosu.

Co z tego, że na wsi hodowało się inwentarz, a kandydatki na obiad biegały po podwórku? Inwentarz trzeba było zanieść na targ do miasta i sprzedać, bo potrzebne były pieniądze na opał, przyodziewek czy lekarza. Gotowało się z tego, co zostało, czego nie dało się sprzedać, albo z tego, co było w spiżarni. Stąd na dawnych stołach pojawiały się najczęściej zupy, szandary (babki ziemniaczane), golce (pyzy), najróżniejsze dania z resztek i mniej wartościowych kąsków (mocznica, zylc) oraz to, co zrodziła ziemia, jezioro i las.

Gospodynie nie miały książek kucharskich. Przepisy przechowywały w archiwach pamięci i przekazywały je córkom i wnuczkom ustnie, tak jak i im przekazały je ich babki i matki. Gotując , nie odmierzały produktów w gramach. Sypały szczyptami, garściami, a nawet wiadrami. Nie miały piekarnika z termoobiegiem, garnków ze szlachetniej stali, kuchenki indukcyjnej. Szczytem marzeń była wówczas opalana drewnem plata – piec z paleniskiem i fajerkami, w które utykało się grapy (garnki).

Dlatego pytając o kuchnię kociewską nie należy oczekiwać listy nęcących przepisów na niepowtarzalne i ujmujące potrawy. Bo kuchnia kociewska to przede wszystkim eintopfy, pod którymi gospodynie rozumiały nie tylko gęste dania jednogarnkowe, ale i zwyczajne zupy. Kuchnia kociewska to też, a może przede wszystkim, produkty. Przetwory owocowe, jak np. powidła śliwkowe z Doliny Dolnej Wisły smażone w kuprowych kotłach na ogniu z drewna olchowego, przetwory z lokalnych odmian gruszek i jabłek. Nalewki z wiśni, żurawiny, rokitnika.

Do tego miody z kwiatów kociewskich łąk i pól, jak choćby miód chabrowy, ale i leśne, spadziowe. Owoce lasu w najróżniejszych wydaniach: kompoty, zupy, marynaty, susz. Wreszcie dary jezior: zupy rybne, ryby wędzone, smażone w zalewie octowej lub zwyczajnie prosto z patelni – karasie, płotki, okonie, szczupaki, a nawet węgorze, pstrągi czy wiślane łososie.

I to, a nie karkówka z grilla z frytkami i sosem czosnkowym, jest właśnie kuchnia kociewska. Nie inaczej.

  1. Karkówka z grilla z frytkami i sosem czosnkowym to w ogóle jest jakaś (kon)fuzja smaków 😉 Wpis ciekawie rozwija kwestię tego, co nazywamy kuchnią „tradycyjną” – i jaka jest różnica między tradycją a jarmarkiem dla turystów.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Artur Michna
Artur Michnahttp://www.krytykkulinarny.pl
Artur Michna - krytyk kulinarny, publicysta, podróżnik, ekspert i komentator najbardziej prestiżowych wydarzeń kulinarnych, audytor restauracyjny, inspektor hotelowy, konsultant gastronomiczny

Teksty ―